Rozdział 4 Mikey

33 2 141
                                    

- Mikey chodź.

Nie ja się na to nie piszę.

- Mikeeey choodź.

Oni mnie znienawidzą.

- Mikeeeeeey choooodź już.

- ALE ONI MNIE ZABIJĄ ZJEDZĄ I JESZCZE RAZ ZABIJĄ, A POTEM WSADZĄ MOJE ZWŁOKI DO PUDEŁKA WYŚLĄ DO DEMY, A POTEM WSADZĄ DO KOLEJNEGO PUDEŁKA I WYŚLĄ NA CMENTARZ... NA HAWAJACH!

- Nie no nie może być tak źle. Moja babcia zabija tylko kury na rosół - jesteśmy ze sobą osiem miesięcy, a Pete w ogóle mnie nie rozumiał. Przecież spotkanie się z jego rodziną to misja samobójcza.

- W tym momencie to ja jestem tym rosołem! - krzyczę chodząc po pokoju Gerarda. Siedzimy w nim, bo przemyca tu słodycze z kuchni, a my je "jemy by się nie zepsuło". Dodatkowo ma tu lepszy telewizor. Można oglądać teledyski albo my little pony.

Pete zachodzi mi drogę i patrzy mi głęboko w oczy.

- Mikey posłuchaj. Ja lubię rosół! Cała moja rodzina lubi rosół!

- ALE CO JEŚLI JA JESTEM NIE DOBRYM ROSOŁEM?

Frank cicho się śmieje, a Gerard wyskakuje z tekstami typu "O Boże mój braciszek idzie poznać teściów" piszcząc jak mała dziewczynka albo Kellin. To nie pomaga.

- Mikey Donna mnie lubi dlaczego u ciebie ma być inaczej? - Frank skacze po kanałach albo po Gerardzie, bo siedzi mu na kolanach.

- Bo Donna jest normalna, a jego starzy tak dziwni jak on - stwierdzam i krzyżuje dłonie. Pete, który bujał się na pufie nagle zaprzestaje w połowie.

- Wcale nie jestem dziwny!

- Mam ci przypomnieć jak się dostaliśmy do Demy?!

- Na Emo Boga przestańcie o tym wspominać robię się zazdrosny! Nawet Ray tam był! A takie ikony jak ja i Frank nie. Zabraliście mi całą sławę!

- Ale dzięki temu zacząłeś nagrywać podcast o kurtkach - Frank próbuje znaleźć w tym coś optymistycznego.

- Właśnie! Podcast o kurtkach nie ma sensu! Kurtki trzeba pokazać, a nie opisywać! - rozkłada ręce.

- Ktoś jednak to słucha tak? - włącza się do rozmowy Pete, a jego pufa znowu się buja na boki.

- I właśnie to mnie załamuje!

Gerard zarywa twarz w dłoniach, a Frank szepcze mu do ucha jakieś słodkie słówka. Ewentualnie mnie obgaduje. Co do czego chłopak zaczyna się śmiać, więc chyba jest okej.

- Petekeeeey za dziesięć minut macie autobus! - nawet moja matka podłapała nazwę shipu. Już chyba wszystkie pary z mojej szkoły są brane jako jedna osoba.

- Nie idziemy! - odkrzykuje jej przez uchylone drzwi.

- Już idziemy! - Pete zagłusza mnie i czuję, że w tej sytuacji moje słowa nie mają znaczenia. Czas się poddać. Najwyżej będę leżał na hawajskim cmentarzu.

- Astalawista - salutuje do mnie Gerard gdy wychodzimy. Nie chcę tego.

---

Dotarliśmy pod dom. Podczas drogi zawróciłem trzy razy, aż ostatecznie Pete ciągnął mnie za rękę ściskając ją tak mocno, że do tej pory jest czerwona.

Jakaś starsza kobieta otwiera nam drzwi. Opętana babcia. Pewnie spuści na mnie psy jak na Andy'ego przy kradzieży kwiatów.

- Oh Witajcie Banditoski właśnie zagrzałam dla was rosołek. Zginął na niego mój ulubiony kogut... - jej twarz na chwilę przybiera smutny wyraz, ale szybko to mija. Zaczyna wyglądać na szaloną.

Żółta Taśma 2 Blurryface [ZAKOŃCZONE] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz