12. Śmierć przyjdzie do każdego.

961 78 15
                                    

Obudziłam się wcześnie rano, było jeszcze przed świtem. Dzisiejszej nocy i tak nie mogłam spać, bo ciągle zastanawiałam się nad tym, co czuję do Malfoya, a co do Freda. Poza tym czuję nieodpartą chęć porozmawiania z Draconem na temat wszystkiego, co się ostatnio wydarzyło. To było jedynie zauroczenie... i to słabe. Ja go nigdy nie kochałam i nie będę. Przekonałam się o tym wczoraj. Przecież jak miałabym żyć z kimś takim? Przy mnie udawałby kogoś innego, a przy ludziach jeszcze inną osobę. Jak on by doprowadził w takim razie do naszego ślubu, lub chociaż do tego bym mogła z nim być, skoro Lucjusz mu na to nie pozwala?

Spojrzałam na twarz Ginny, która spała na przeciwko mnie, na drugim łóżku. Moja przyjaciółka tak pięknie wygląda gdy śpi. Niektóre kosmyki jej  włosów spadły na jej o spokojnym wyrazie twarz, co jeszcze dodało jej uroku. Czy naprawdę mogę się jej z wszystkiego wyżalić? Nie zniosłam tych wszystkich pytań które odbijały mi się echem w głowie. Szybko się ubrałam, jednym ruchem zgarnęłam Mp3 leżącą na mojej szafce i wyszłam z sypialni ze słuchawkami w uszach. Nie wiem gdzie się kierowałam. Po prostu szłam przed siebie wsłuchując się w  mugolskie piosenki. W tamtej chwili byłam szczęśliwa, że jednak zabrałam z mojego rodzinnego domu to urządzenie. Chodziłam najróżniejszymi korytarzami, byle się poruszać. Z jednych mijanych przeze mnie  drzwi usłyszałam głośną rozmowę, zbyt głośną, bo słyszałam ją mimo, że miałam włączoną Mp3. Zaciekawiło mnie to, więc prędko ściągnęłam słuchawki.

-Ależ Severusie, widziałeś ich? Na pewno nic nie da się zrobić, by on przeżył?-usłyszałam profesor McGonagall.

-Na pewno. Jedynie jego żona będzie żyła, niestety postrzega ona teraz świat zupełnie inaczej. Przyjacieli jak wrogów, a wrogów jak przyjacieli. Nie wiadomo jakiego czaru użyto. Natomiast dziecko także zginęło, nie przeżyło zaklęcia . - mówił zimny głos.

-W takim razi kto jej o tym powie? Szkoda, że nie ma Dumbledora.

-Ty jej powiedz Minerwo. Nawet nie będziesz musiała jej tłumaczyć, co się stało. Stoi pod drzwiami. - usłyszałam.

Rozejrzałam się wokół siebie z nadzieją, że mówią oni o kimś innym. Nie dochodziła do mnie myśl, że mój ojciec może nie żyć. Moja matka ma mylić cechy ludzi? I była ona naprawdę w ciąży, a moja siostrzyczka której na początku tak nie chciałam miała umrzeć? To niemożliwe.

-Wejdź Granger. - dotarły do mnie słowa. Nawet się nie zawahałam, szybko otworzyłam drzwi i wpadłam do środka. Moje oczy zdążyły napełnić się już łzami.

-Przykro nam.-rzekła McGonagall.-możesz odwiedzić matkę u Świętego Munga. Niestety nie pozna cię. Twoja siostrzyczka, która miała się za kilka miesięcy urodzić...no, nie stanie się to. Natomiast twój ojciec zginął. Przykro nam.-mówiła niewzruszona opowiadając wszystko jeszcze raz, pokrótce.

Patrzyłam na profesor oszołomiona tym, co usłyszałam. Przez dłuższą chwilę nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Czułam jakby w gardle wyrosła mi gula, która uniemożliwiała mi mówienie. Zaczęłam płakać. Po prostu nie umiałam tego powstrzymać. Czytałam gdzieś, kiedyś, że płaczu nie da się wyjaśnić naukowo. Łzy mają jedynie nawilżać oczy. Moim jednak zdaniem człowiek płacze, gdy brakuje mu słów, aby wyrazić ból zjadający go od środka. Taki, którego nikt nie umie w sobie tłumić, nawet ludzie którzy z pozoru są nie do złamania. Mogą one służyć także do tego, by inni ludzie wiedzieli, że dana osoba ma jeszcze serce, że nie zamieniło się ono w pustynię. Pustynię w której nie ma dla nikogo miejsca. Może w nim być tylko on sam i jego wzrastająca pycha. Taka osoba nie jest zdolna do kochania, podobnie jak Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.

Nie potrafiłam się ruszyć, jakby moje nogi wzrosły w ziemię. To było okropne uczucie. Spojrzałam w  oczy profesora Snape'a. Szybko dostrzegłam w nich to odpychające zimno, a może nim tylko ukrywał swoje prawdziwe uczucie? Może to osoba, która sama wiele przeżyła i jest już odporna na ból innych jak i swój? Po krótkiej chwili przestałam się jednak nad tym zastanawiać, ponieważ poczułam, że odzyskuję czucie w nogach. Przesunęłam stopę o milimetr do tyłu sprawdzając, czy nie jest to tylko złudzenie. Na szczęście udało mi się . Zrobiłam, więc kolejny mały krok do tyłu, później kolejny i kolejny. Całą swoją uwagę skupiałam właśnie na nich, by tylko nie myśleć o moich rodzicach. Kiedy powoli, w końcu wyszłam za drewniane drzwi przez które weszłam do tego gabinetu poczułam, jakby cały ciężar przez który trudno było mi się poruszać wyparował z mojego ciała. Zaczęłam biec, biec jak najdalej, ile miałam sił w nogach nie zastanawiając się gdzie. Moje kończyny same mnie niosły. W tamtej chwili nie mogłam znieść samej siebie. Czułam się jakby moja dusza była uwięziona w moim własnym ciele. Pragnęłam się z niego wydostać, lecz nie potrafiłam. To było niesamowite, mimo że straszne. Po chwili zauważyłam przed sobą wyłaniającą się chatkę Hagrida. Przystanęłam przed samym wejściem. Miałam już zapukać, by z nim porozmawiać, by mu się wyżalić, gdy usłyszałam cichy szept mojego, wielkiego przyjaciela:

-Błagam..nie..-mówił zrozpaczony.

-Hm... Co dostanę w zamian? - usłyszałam zimny głos.

-Co zechcesz. - powiedział gorączkowo Rebeus.

Mężczyzna najwidoczniej chwilę się zastanawiał, ponieważ przez jakiś czas nikt nic nie mówił.

-Wiedz, że jestem łaskawy. Za kilka dni wyślę ci sowę. Muszę się zastanowić nad tym, czego potrzebuję. - ciągnął po chwili mężczyzna. - Jeśli jednak ktoś się o tym dowie, nie żyjesz.

-Oczywiście, tak. - odpowiedział mu z ulgą w głosie półolbrzym.

Na całe szczęście osoba, która rozmawiała z Hagridem wyszła tylnymi drzwiami, ja stałam przy głównych. Wyjrzałam zza ściany domku zaciekawiona, kto to mógł być, niestety czarodziej jakby zniknął, a przecież teleportowanie w Hogwarcie nie jest możliwe.
Kiedy się opamiętałam i przestałam przeszukiwać wzrokiem powietrze w poszukiwaniu tej tajemniczej osoby, prędko zapukałam w drzwi i bez zaproszenia otworzyłam je, nie wchodząc do środka. Okazało się to niemałym błędem, bo sama byłam na przepaści rozpaczy z oczywistego powodu, a Hagrid wyglądał, co najmniej na tak roztrzęsionego jak ja. Olbrzym spojrzał na mnie zaskoczony z góry. Na jego twarzy zauważyłam rosnący niepokój.

-Ile słyszałaś?-zadał mi pytanie łamiącym się głosem. Zignorowałam go jednak.

-Co on tutaj robił? - zaskrzeczałam przez łzy.

-To nie twój interes! To sprawa między mną i Lucjuszem. Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. - kiedy skończył to mówić wyciągnął z jednej ze swoich wielu kieszeń ogromną chustę, którą po chwili wydmuchał sobie nos. Do moich uszu w tamtym momencie dotarł dźwięk przypominający wycie syreny.

-Ach..to był Lucjusz? - zapytałam sama siebie, mimo że w moim głosie dało się usłyszeć rozpacz po tym, o czym się dzisiaj dowiedziałam. - Tylko, czy on nie powinien być w Azkabanie?

-Jaki ja mam długi jęzor, jaki ja mam długi jęzor...- zaczął powtarzać cicho Hagrid.

Kiedy dotarł do mnie sens tych słów, mimo wszystko weszłam raźnym krokiem do chatki Rebeusa. Mój wzrok przykuł jego wyraźny zły stan. Mam na myśli to, że oczywiście nigdy tam nie było czysto, ale też nigdy nie było tak źle. Wszędzie były porozrzucane szklanki i potłuczone talerze, obrus który zwykle znajdował się na stole był w legowisku Kła, natomiast sam blat był przewrócony, zresztą jak i krzesła wokół niego.

"Musiało się tu coś wydarzyć." - zastanawiałam się.

-Nie patrz na to wszytko Hermiona.- usłyszałam głos dobiegający zza moich pleców. - To nic. Zresztą dlaczego ty przyszłaś? Za chwilkę śniadanie. Już mi w moim brzucholu burczy- zmienił temat. Kiedy zrozumiałam jego słowa, znów w moim sercu poczułam pustkę, a w mojej głowie zaczęły kłębić się różne, dziwne myśli.

-Ah..Nie, nic... Nic się nie stało. Chciałam ciebie po prostu odwiedzić. - skłamałam. Mój przyjaciel spojrzał na mnie zaskoczony.

-O cholibka, no tak, dawno mnie nie odwiedzaliście, a tu jest tak brudno.. - mówił patrząc mi w oczy. W jego źrenicach widziałam tylko zdziwienie i niedowierzanie. Nic poza tym z nich nie można było wyczytać. - To może ja...to posprzątam - powiedział podchodząc do swojej różowej parasolki w rogu pomieszczenia.

Na szczęście okazałam się szybsza i  ja już po chwili miałam moją różdżkę w ręku:

-Chłoszczyć! - wypowiedziałam.

Nagle szklane kawałki rozbitych misek, talerzy i innych podobnych rzeczy zaczęły łączyć się w całość i wracać na swoje miejsce w szafkach. Stół znów stanął na swoich czterech nogach, podobnie jak krzesła. Bałagan powoli znikał.




Miłość czy nienawiść? (Dramione) II ZawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz