7 | Wolta i rewolta

23 4 5
                                    

Żałowała tej decyzji odkąd tylko nadszedł TEN DZIEŃ.

Z drzwi domu patrzyła jak pani Aurelia wyprowadza ze stajni jej ukochaną kasztankę i jak wprowadza ją do przyczepy. Na dźwięk zatrzaskiwanej rampy wzdrygnęła się.

- Nie martw się, będzie jej u mnie dobrze - zagadała Aurelia do dziewczyny, ale Kamila obdarowała ją lodowatym spojrzeniem, odwróciła się na pięcie i uciekła do domu. Słyszała jak mama krzyczy jej imię, ale tato uspokoił ją i kazał dać córce przeżyć to po swojemu.

Resztę tej sceny obserwowała z okna.

Powiedziano jej że rozłąka jest tymczasowa, ale miała złe przeczucie że wcale nie musiało tak być.

Kilka kolejnych dni była naprawdę grzecznym dzieckiem, ale po pewnym czasie to sprawiło że rodzice zaczęli się o nią martwić. Chodziła do szkoły, wracała ze szkoły, robiła grzecznie zadania i uczyła się na sprawdziany, a potem do późnego wieczora oglądała stare zdjęcia, jakby zadręczała się że podjęła taką a nie inną decyzję.

Od sprzedaży Liski ani razu nie weszła do budynku stajni, ani nawet nie poszła na dłuższy spacer.

- Jeśli zamierzasz codziennie siedzieć i wypatrywać sobie oczy w te zdjęcia to jedźże wreszcie do tego konia! Zobaczysz że nic jej nie jest i trochę się uspokoisz - powiedziała pewnego dnia mama, po raz kolejny przyłapując córkę na ponurym siedzeniu przed komputerem.

Dwa razy nie trzeba było jej powtarzać.

Kolejnego dnia wysiedziała osiem godzin w szkolnej ławce, po czym prawie w podskokach udała się na autobus. Plus był taki, że tamten ośrodek jeździecki znajdował się w bardzo atrakcyjnej lokalizacji pod miastem, więc połączenia autobusowe ze szkoły były całkiem w porządku, choć droga do domu była trochę dłuższa.

Przystanek docelowy znajdował się w zasadzie na środku niczego. Był to punkt gdzie właśnie kończyła się zabudowa, a dalsza część drogi wchodziła w las, który nie był jeszcze częścią rezerwatu, ale znajdował się już całkiem blisko niego. Z tego punktu nie widać było żadnego ośrodka. GPS zaprowadził ją świeżo zrobioną drogą podporządkowaną na szczyt lekkiego wzniesienia.

Stamtąd miała już dobry widok na ośrodek jeździecki. Stwierdziła jedno - właściciele tej stajni musieli być naprawdę dziani.

Rozległe pastwiska ogrodzone nowymi, białymi barierkami, na samym końcu drogi znajdowało się kilka budynków, stajnia, stodoła na siano, musieli mieć też krytą halę do treningów, co do przeznaczenia reszty nie miała pomysłu. Ciekawe ile mieściło się tutaj koni?

Było dość pusto. Ani żywej duszy. Kamila zaczęła szwendać się po ośrodku aż trafiła na...

Trybuny. Oni. Tu mieli. TRYBUNY!

Widząc je, pachnące świeżością i zadaszone, przypomniała sobie jak razem z Sonią przyniosły sobie kiedyś rozpadającą się ławeczkę pod plac treningowy, żeby móc gdzieś posadzić tyłek gdy jeździła akurat tylko jedna z nich. U siebie miała tylko mały, słabo oświetlony plac, a ten tutaj był naprawdę okazały i nowoczesny. Było tam dwóch jeźdźców, dwa konie i trener. Kamila przyczaiła się za tybunami.

Od razu ją rozpoznała. Liska. Jej ukochana klacz.

Serce podeszło jej do gardła gdy zobaczyła kto na niej siedzi.

Prawie zapomniała o tych dwóch dziewczynach z lasu. Ta z warkoczem, która w nią wtedy wjechała jeździła na tej samej klaczy co wtedy - karej, o bystrym, nieco niepokojącym spojrzeniu. Liskę dosiadała ta druga, z twarzy przypominającą nadętą wiewiórkę. 

Próba DzielnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz