Dzika Twierdza 1

387 22 1
                                    

Witajcie, witajcie! Jest to moja pierwsza powieść, dlatego proszę wszystkich was o szczere komentarze! Czy jest dobrze, co ewentualnie jest źle. To dla mnie bardzo ważne! Co chce pisać jak najlepiej, żeby super wam się czytało :) Miłej lektury! :D

♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️

*********************************************


Burza kołysała koronami drzew w Lesie Mersylian. To nie był lekki kapuśniaczek, jaki można było często zaobserwować w tych stronach, tylko ściana wody co chwile rozświetlana przez tańczące na niebie wesoło błyskawice. Głośne grzmoty rozchodziły się echem, odbijając pośród drzew. Ogrom lasu ciągnął się kilometrami. Najstarsze legendy opowiadały nawet o istnieniu jego duszy. Knieja była pełna niesamowitych stworzeń. Pięknych, ale tym samym bardzo niebezpiecznych. Tylko w owej ogromnej puszczy można było spotkać przeróżne unikaty zwierząt oraz roślin. 

Gdzieś głęboko, ukryta była wielka twierdza otoczona grubymi, zarośniętymi murami. Jej ogrom budził trwogę nawet w najodważniejszych. Mimo upiornej burzy, która szarpała z góry koronami drzew, w środku lasu było raczej spokojnie. Jakby mimo tej całej wrogości, las czule opiekował się swoimi mieszkańcami.

Wielka i potężna twierdza należała do Zakonu Sumatrany. Ledwo widoczne teraz, ogromne czarne flagi powiewały w ciemności nocy. Na nich widniało godło zakonu: Złota kobra, z otwartą paszczą i rozłożonym kapturem, szykująca się do ataku. Jej ogon był owinięty wokół białej perły.

Dwóch jeźdźców w kapturach, spokojnym tempem podróżowało w blasku pochodni ukrytą ścieżką. Wierzchowce, z pewną dozą niepokoju, rozglądały się wkoło, wypatrując zagrożenia, ale las bardzo przychylnie i z pewną dozą szacunku, obserwował ich podróż, pozwalając im na nią bez najmniejszych przeszkód. Kim były te zakapturzone postacie?

W jednej z komnat twierdzy siedział i pisał, przy masywnym biurku, starszy mężczyzna. Miał bystre brązowe oczy, schowane za okularami. Delikatnie siwiejące, blond włosy niezgrabnie spływały mu na twarz. Cała komnata była wypchana przeróżnymi listami i papierami. Światło padało z rozpalonego kominka oraz lampy stojącej na biurku. Najwyraźniej wśród takiego chaosu czuł się najlepiej. Wszystko w jego mniemaniu było na swoim miejscu. W pewnej chwili zmarszczył brwi i szybko zamrugał. Zdjął okulary i przetarł szkiełka. Było już bardzo późno.

– Chyba nigdy tego nie skończę... – burknął pod nosem zmęczonym tonem. Popatrzył jeszcze rozpaczliwie na wielką stertę pergaminów stojących obok niego.
Nagle usłyszał coraz to głośniejsze kroki za zamkniętymi, drewnianymi drzwiami. Ktoś biegł, słyszał jego przyśpieszony oddech. Podniósł głowę i w tym samym momencie do komnaty wpadł jeden ze strażników zakonu. Miał na sobie czarną szatę, był cały mokry i zziębnięty.

– Mistrzu Albercie.... Ju.... już jedzie! – krzyknął, ledwo łapiąc oddech. Albert popatrzył na przybysza zaintrygowany, po czym wstał bez słowa i podszedł do drzwi. Miał na sobie ozdobną również czarną szatę, ale ze złotą kobrą na boku, a w pasie był przewiązany fioletową szarfą. Jak na starszego człowieka poruszał się niesamowicie szybko.

– Chodźmy więc go powitać...

– Nie jest sam... – przerwał mu szybko strażnik, Albert popatrzył na niego pytająco – zwiadowcy poinformowali o dwóch jeźdźcach. – Albert zamyślił się chwilę, szukając odpowiedzi. 

– Trzeba szybko wybadać jego towarzysza, ale na spokojnie, nie nerwowo – popatrzył na strażnika znad okularów, jakby ten miał jakieś swoje występki w tym temacie. – Starajmy się nie okazywać strachu. Chodźmy – polecił i wspólnie ruszyli korytarzem w kierunku głównej bramy twierdzy.

Mimesis [+18] [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz