Następnego dnia chłopiec wstał wraz ze wschodem słońca. Obserwował małe miasteczko z okna swojego pokoju. Widoki te były dla niego dobrze znane a każde miejsce w Doncaster znał na tyle, że mógłby trafić do niego z zamkniętymi oczami. W końcu spędził tam ponad połowę swojego dziewięcioletnego życia.
Mimo to, wszystko wydawało mu się obce. Mógł patrzeć wprost na wschód słońca codziennie rano a wieczorem po przeciwnej stronie widzieć jak zachodzi, a na niebie pojawia się jasny księżyc. W przeciwieństwie do dawnego pokoju, w którym przez małe okienko dachowe miał widok na swój mały - ogromny gwiazdozbiór.
Do Doncaster przeprowadził się wraz z mamą w lato, dokładnie trzy lata po całym zdarzeniu. Anne postanowiła, że pomogą Jay w zajmowaniu się domem i dziećmi.
Dla obu rodzin ta sytuacja była trudna. Przerażająca. Niszczyła każdą nadzieję a nawet najszczerszy uśmiech doprawiony był maleńką nutą smutku, który zakorzenił się w sercach i żadna siła nie potrafiła go stamtąd wydostać.
Żadna nowa roślina nie podważyła tych potwornych, okazałych korzeni obrośniętych kolcami na pozostałościach odłamanego pnia. Serca matki i małego chłopca były ziemią, naturalnym nawozem dla obumarłych, zakopanych głęboko korzeni. Ta mała gwiazdka pozostawiła po sobie jedynie pamięć. Korzenie nie sięgały nieba. To nie było możliwe.
Minęło kilka godzin a Harry wciąż wpatrywał się w przeróżne budynki, kamienice, galerie i muzea znajdujące się w najbliższej okolicy.
Dla całego świata on tylko patrzył. Lustrował wzrokiem każdy detal, każdą cegłę. I tak też było. Mierząc wzrokiem małe cegiełki zastanawiał się przez chwilę jak idealnie są ułożone. Jak murarz musiał się starać aby każda z nich perfekcyjnie przylegała do drugiej. Mówił kiedyś o tym swojej nauczycielce w szkole. Ta jednak skrytykowała jego banalne i nic nie znaczące według niej spostrzeżenie. Odebrała je w zły sposób. Dostrzegła tylko jedną wśród tysięcy identycznych cegiełek, która delikatnie odstawała od innych. Wtedy Harry zrozumiał, że nie ważne jak bardzo murarz by się starał budując dom. Każdy zauważy jedną małą cegłę wyróżniającą się wśród innych. Tą gorszą a raczej po prostu inną. Bo tak naprawdę dla niego nie była gorsza. Ona była wyjątkowa. Tak jakby pchała się, uciekała od swoich klonów. Jakby chciała być sobą a nie kopią każdej identycznie wykonanej cegły.
Tej myśli jednak nie poświęcił dużo czasu, ponieważ tego dnia już trzeci rok pod rząd myślał tylko o jednym. A siedząc w starym Doncaster, w starym pokoju małego chłopca, który musiał go opuścić, ta myśl zaprzątała go w każdym momencie.
Rozumiał bardzo wiele jak na dziewięciolatka. Nie mógł wyprzeć wspomnień. Nie potrafił wymazać czegoś, co jego oczy uwieczniły w podświadomości i namalowały jako tragiczny obraz. Z czasem rozumiał coraz więcej mimo, że obraz coraz bardziej pokrywała delikatna mgła.
Tę chwilę przerwała jego matka. Z pięknym uśmiechem na twarzy weszła do pokoju, wcześniej delikatnie pukając w drzwi.
Harry jednak nie widział uśmiechu. Widział lekko przekrwione od płaczu oczy, opuchniętą twarz i zrezygnowanie. Kobieta tak samo jak on i Jay przeszła przez wszystkie cztery etapy żałoby. Został tylko ostatni. Z tym jednak nigdy się nie pogodziła. Nigdy do niego nie dotarła. Nigdy nie pozwoliła sobie tego zaakceptować.
Jej syn, choć dotąd tylko pustym wzrokiem obserwował otoczenie, na widok matki uśmiechnął się delikatnie i pozwolił łzom spływać po jego twarzy. Do tej pory ojciec zabraniał mu pokazywać co czuje. Każda łza była dla niego jak kara. Dzień po tym, gdy wraz z matką uwolnił się od przeszłości, również w ten dzień - pierwszego lipca, pierwszy raz od kilku lat pozwolił sobie na łzy. Nie był do gorzki, wyrzucający wszelkie emocje i odczucia wzrastające w nim przez lata płacz. Jedynie łzy. Słone, maleńkie łzy, które tak samo jak on w końcu poczuły wolność. Była w nich delikatność i strach przed reakcją matki. Nawet jeśli wiedział, że ta będzie go wspierać, wszystkie bodźce wpojone w dzieciństwie nie ustępowały. Potrzebował kolejnych lat, aby odzyskać zabraną mu wolność i dzieciństwo. Potrzebował życia, które pozwoli mu się uwolnić od wyrządzonych traum i bałaganu. Miłości, którą powinno być darzone każde dziecko. Szczęścia oraz pokoju, który został mu odebrany, gdy miał zaledwie sześć lat.
Siedział na niedużym łóżku zamknięty w objęciach rodzicielki. Przez długi czas w pokoju panowała kompleta cisza. W jego pokoju. W pewnym momencie Harry usłyszał zza ściany znajomą melodię i głos. Piękny łagodny głos, który przypominał mu o tym, co stracił. Doskonale znał słowa. Spojrzał na matkę i cicho, próbując się uspokoić zaczął szeptać słowa piosenki.
- The other night, dear, as I lay sleeping I dreamt I held you in my arms - Na jego twarzy wciąż widniał ten smutny uśmiech. Melodia była bardzo delikatna a każdy dźwięk czysty i dopracowany mimo, że wybrzmiewał ze starej gitary.
- When I awoke, dear, I was mistaken So I bowed my head and I cried - Tym razem to głos drugiej osoby był coraz dokładniej słyszalny z małego pokoju.
Nagle drzwi lekko uchyliły się i stanęła w nich młoda kobieta. Dziewczynka o blond włosach trzymająca w rękach gitarę. Nie ukrywała bólu. Podczas śpiewu jej twarz była zalana łzami. Nie chciała udawać, że wszystko jest dobrze w ten dzień kiedy trzy lata temu straciła młodszego braciszka. Piosenka, która całej rodzinie przypominała o nim zawsze tego dnia odkrywana była na nowo i śpiewana przed całym światem. Ich całym światem.
You are my sunshine, my only sunshine. Ten krótki, składający się z kilku słów wers od zawsze należał do małego Louisa. Dlatego w tym momencie słyszalna była tylko melodia. Nikt nie mógł zaśpiewać tego zdania. Taka już stała się tradycja. Choć w przeszłości nie istniała wystarczył jeden dzień aby powstało coś nowego. Tylko jedna chwila.
Reszta piosenki minęła już płynnie. Harry przyglądał się niebu, gdy Lottie wypowiadała melodyjnie kolejne słowa.
You make me happy when skies are grey You'll never know, dear, how much I love you Please don't take my sunshine away.
Wtedy też przy następnym refrenie pomyślał, ale nie potrafił powiedzieć tych słów na głos. You are my sunshine..
🎈🎈🎈
Ten chłopiec przeżył więcej niż niejeden dorosły. Właśnie dlatego narodził się, dorósł i odszedł. Tak jak każdy. Tak jak każdemu się wydawało. Doprawdy było to tak stanowcze, znane przez każdego. Ten schemat był stały i wieczny dlatego właśnie nikt nie przypuszczał, że może wydarzyć się inaczej.
Ale on oszukał los. Udało mu się przeżyć średnio siedemdziesięcio letnie życie zdrowego człowieka w cztery razy krótszym czasie. Zaledwie siedemnastu lat. W tym momencie jedna trzecia była już za nim.
Lecz nie wiedział jeszcze, że ten świat nie jest jedynym, w którym istnieje życie. Nikt nie wiedział. Louis też nie wiedział, że pomiędzy życiem a śmiercią, pomiędzy ziemią a rozległym kosmosem istnieje coś jeszcze. Bo nie istnieje, prawda? Takie rzeczy zdarzają się tylko w bajkach.
Nawet jeśli rozłączyła ich śmierć a życie nie mogło nic na to poradzić, oni wiedzieli, że nie każda smutna bajka musi mieć też smutne zakończenie. Tylko jak było w ich przypadku? Dzień dzielił ich od siebie a w nocy czuli swój dotyk. Słyszeli zabawne szepty i czuli zapachy. No właśnie, czuli, słyszeli, a nawet mówili. Jak można robić to po śmierci?
🧅
Drugi obiecany rozdział
Kolejny już 6 grudnia jako prezent na mikołajkiJak narazie wam się podoba czy może coś zmienić, poprawić?
No i zapomniałam dodać dedykacji do poprzedniego.
Dla mojej żony Inki, która również znalazła tu swoje miejsce.
Natomiast ten dedykuję każdemu, kto kiedykolwiek spoglądał w gwiazdy
Kocham was
Kasia xx
CZYTASZ
Diary From Heaven || Larry Stylinson
FanfictionTen chłopiec przeżył więcej niż niejeden dorosły. Właśnie dlatego narodził się, dorósł i odszedł. Tak jak każdy. Tak przecież wygląda schemat życia. Ale on oszukał los. Udało mu się przeżyć średnio siedemdziesięcio letnie życie zdrowego człowieka w...