3. First Letter From Heaven

32 11 19
                                    

lipiec, rok 2011


Tej nocy dwóch zakochanych nastolatków było już w swoim domu. Cały świat wydawał się do tego stopnia materialny, że aż ulotny.

Niepewny.

Niepotwierdzony.

Gdzieś, gdzie właśnie byli nawet jeśli był to koniec świata - to właśnie tam wzrastało nowe uczucie. W tym miejscu i w tym czasie powstawał nowy gwiazdozbiór, który miał składać się z dwóch maleńkich gwiazd. Pewne było, że nikt nigdy ich nie zauważy. A to, co jest pewne w większości przypadków staje się czymś najbardziej nietrwałym.

Dochodziła północ, gdy Harry i Louis stali na balkonie. Ich dłonie w końcu mogły być splecione w jedność.

Tajemniczo wpatrzeni w stare Doncaster co jakiś czas rzucali sobie pełne uczucia spojrzenie. W takich momentach błękit łączył się z zielenią. Jak niebo z ziemią. Niby przeciwnie i tak odlegle, a jednak wystarczająco blisko.

Chłodny wiatr delikatnie muskał ich włosy. Loki zielonookiego bruneta pozostawały w nieładzie. Osłaniały jego czoło, podczas gdy szatyn delikatnie odgarnął je następnie ledwo wyczuwalnie przesuwając kciukiem po jego ustach. Harry obdarzył go wzrokiem, który mimo, że pełen był narastającej miłości zawierał też nutkę strachu. Niby małą ale zauważalną.

Kiedyś umiał ukryć wszystko, zachować swoje emocje tylko dla siebie. Zasady, których został nauczony przelewały się przez jego poprzednie, dawne życie. Niszczyły go wewnętrznie. Tak jak człowiek niszczy otaczającą go przyrodę, podporządkowuje ją dla siebie, tak samo potrafi zrobić swoim. To znaczy - drugiemu człowiekowi.

Na ten mały gest Louis położył rękę na ramieniu bruneta. Nie chciał zaczynać niczego więcej. Jeszcze nie teraz. Jeszcze za wcześnie. Za wcześnie ale jeszcze chwila i może być na wszystko zs późno.

Szatyn czuł to samo, choć nigdy się do tego nie przyznał. Teraz role się odwróciły.

Powietrze otaczające każdy milimetr ich ciała stało się gęste. Czas się zatrzymał. Zegar na ścianie wskazywał północ. Północ, pierwszego lipca.

Patrząc sobie w oczy dostrzegli blask oceanu. Ziemię pokryła woda. Zielone oczy bruneta pełne były łez, których wbrew sobie i całemu światu bał się uwolnić.

Wtedy Tomlinson przyciągnął go do siebie i zamknął w bezpiecznym, odrywającym od świata uścisku.

- Przepraszam. - Szepnął przez łzy. Louis poczuł ciepły oddech na swojej szyi.

- Nie przepraszaj za emocje, Harry. Gwiazdy też płaczą. - Uśmiechnął się i po raz kolejny obdarzyli się wzajemnie wzrokiem. W tym jednak widoczna była ulga. I budujący szczęście spokój.

- Skąd wiesz, że gwiazdy płaczą? - Zapytał z wyraźną ciekawością w głosie.

- Wiem, że patrzyłeś wtedy w gwiazdy. Pamiętasz tę małą, która zawsze była widoczna? Nawet wtedy, gdy chmury zasłaniały niebo?

Harry tylko przytaknął. Tej nocy wydarzyło się tak dużo, że nie próbował domyślać się o co w tym chodzi. Jaki sens mają słowa jego dawnego przyjaciela. On tylko słuchał. Czekał, aż wyjaśnienie samo się pojawi.

Diary From Heaven || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz