8. See you again

20 8 30
                                    

1 lipca, rok 2011

Jasne słońce właśnie wschodziło wysoko na niebo, aby powitać kolejny dzień. Siedemnastoletni już Harry siedział sam na pustym cmentarzu przed małym grobem Tomlinsona. Zawsze czytał mu listy. Zawsze z nim rozmawiał. Z tego też powodu w ten szczególny dzień nie mógł pominąć swojego małego rytuału.

Pogoda nie sprawiła zawodu. Robiło się coraz cieplej. Nawet letni wiatr sprawiał wrażenie jakby miał jeszcze bardziej ogrzewać ciało zamiast go chłodzić.

Harry wyjął swój czerwony zeszyt i tym razem w przeciwieństwie do poprzednich zamiast coś przeczytać po raz pierwszy zaczął dopiero pisać kolejny list do swojego przyjaciela.

Cześć, jestem Harry!
Wiesz, że minęło już dwanaście lat odkąd słyszałem Cię po raz ostatni? Pamiętasz, jak mówiłeś, że gdy wrócisz pobawimy się w chowanego? Niedługo byłbym dorosły. Teraz rozumiem wszystko trochę inaczej kochany przyjacielu.

A rozumiem Twoją zabawę w chowanego w taki sposób, że schowałeś się przede mną właśnie gdzieś tutaj! Wciąż jesteś, mówisz do mnie a ja Cię słyszę ale za cholerę nie potrafię Cię znaleźć, wiesz? Nie widzę Cię. Wierzę, że tu jesteś ale jeśli mam być szczery pamiętam jak wyglądałeś tylko, gdy patrzę na Twoje zdjęcia. Wracając do tej kryjówki. Może wtedy, gdy ja również stąd zniknę, może wtedy się spotkamy? Może wtedy rozszyfruję Twoją zagadkę nazwaną grą w chowanego?

Pamiętasz, jak byłeś mały i płakałeś bo nie mogliśmy obchodzić urodzin tego samego dnia? Chcę Ci tylko powiedzieć, że urodzin żaden z nas nie mógł zaplanować. Ale specjalnie dla Ciebie może zaistnieć jeszcze jedna data, która nas połączy. Data, która sprawi, że zobaczę Cię ponownie.

Data śmierci napisana po raz drugi na tym samym grobie. Zaraz pod Twoim nazwiskiem Lou.

Mam nadzieję, że Twoja kryjówka nie będzie aż tak trudna. Że gdy już mi się uda będziemy stać razem na balkonie przy niebie pełnym gwiazd a Ty będziesz trzymać moją dłoń z tęsknoty. Mam nadzieję, że nie zapomnisz kim był chłopiec, który spędził połowę dzieciństwa na cmentarzu podczas, gdy inne dzieci śmiały się i bawiły. Że nie zapomnisz kim był Harry Edward Styles. Zwyczajny chłopak, który przeżył swoje życie zbyt szybko. W zaledwie siedemnaście lat. Widział śmierć, czuł ból.
Rozstanie.
Wylał łzy dedykując je dla Ciebie z nadzieją, że go słyszysz.

Obiecuję Ci Lou, że gdy tylko się spotkamy będę przy Tobie zawsze. Tak długo czekałem, że mogę robić to do końca życia. Tego, później kolejnego. I tak dalej.

Ty już raz mnie zostawiłeś mimo, że obiecałeś nam gdy już będziemy dorośli wspólne mieszkanie. W dużym czerwonym domu. Wiesz, że teraz w takim mieszkam? Mam nawet pokój dla Ciebie. A każdy twierdzi, że jestem dziwny bo przecież nie ma Cię tutaj już dwanaście lat. Wtedy ich zapewniam, że jesteś. Ale nikt mnie nie słucha. Czy chociaż ty mnie słyszysz?

Ten dom wiele dla mnie znaczy. Jest taki, jak kiedyś narysowałeś. Duży, czerwony a w twoim pokoju jest okrągłe okno. A wiesz, że ma też swoje wady? Zapewne powiedziałbyś, że jest zbyt idealny aby mieć jakiekolwiek wady. A jednak. Jest tylko jedna. Najważniejsza. Jest dla mnie za duży, bo mieliśmy mieszkać w nim razem.

Nie będę przedłużał, nie zamierzam zmieniać daty, Lou.

Do zobaczenia. Za chwilę zakończę tę zabawę w chowanego.

Harry odłożył długopis pozostawiając czerwony zeszyt na grobie. Wcześniej Wyrywając z niego jedną kartkę napisał:

DONCASTER
LAS
DOMEK NA DRZEWIE
LICZBY
JEZIORO

Ostatni raz zapalił znicz. Uśmiechnął się i zostawił pod nim wystającą lekko, pomarańczową kopertę z wcześniej napisanymi na kartce słowami. Delikatnie ją zakleił przed tym pisząc jeszcze kilka słów.

Teraz razem bawimy się w chowanego.
Wasz Harry i Louis!

Następnie wstał i obszedł wokół mały grób. Odnalazł jeszcze maleńkie odłamki szkła ze starego znicza, który kilka lat temu stłukł przez przypadek w zimowy wieczór. Podniósł brudny i obrośnięty mchem kawałek  spoglądając ostatni raz spoglądając na zdjęcie małego Louisa.

- Chcę już wiedzieć jak wyglądasz, Lou. Teraz masz dziewiętnaście lat. - Powiedział raczej sam do siebie chociaż wciąż miał nadzieję, że chłopak go słyszy.

Wtedy powiew wiatru stał się trochę silniejszy. Chłodny. Z pobliskiego drzewa na głowę Harrego spadł nieduży listek. Gdy brunet wziął go w rękę zauważył, że znajduje się na nim brązowa plama. Plama w kształcie serca. Może trochę krzywa. Ale nawet jeśli logicznie każdy wytłumaczyłby to tylko jako chorobę, przez którą drzewo zrzuca liście, na których już pojawiły się brzydkie przebarwienia, Harry wiedział, że to jego niewidoczna gwiazdka na niebie zamigotała dziś w inny sposób.

Schował mały listek do czerwonego pamiętnika i znów skierował uwagę ku odłamkowi szkła, który wciąż trzymał w palcach. Przyłożył go początkowo lekko do nadgarstka przygotowując się do bólu, który jednak okazał się być niczym w porównaniu do tego psychicznego, który zdążył już przeżyć. To go przygotowało.

Patrzył na każdy swój ruch i zaczął przesuwać odłamek szkła wbijając go coraz głębiej, rozcinając każdą tkankę młodej, zdrowej skóry. Syknął z bólu w momencie, kiedy wbił kawałek szkła za głęboko. Jednak to go nie powstrzymało.

Przeciągnął małą, niekoniecznie prostą linię następnie kończąc ją owalem po jej górnej stronie. Tak powstał balonik. Czerwony od krwi balonik.

Wtedy Harry wiedział, że traci coraz więcej krwi. Natychmiast skierował się do dobrze znanego lasu. Wspinał się po drabince do domku na drzewie. Zatrzymał się dopiero na górze ale nie wszedł do środka. Spojrzał na jedną ze ścian i zauważył mały balonik. Przyłożył do niego zewnętrzną, tą nie okaleczoną stroną swój nadgarstek. Dwa balony. Były identyczne. Obok tego wyblakłego już widniały liczby. Liczby, które były kodem Louisa. Tym, którego Harry nauczył się na pamięć. Obok nich, obok swojego krwawiącego coraz większym strumieniem nadgarstka, na starym drewnie Harry zostawił swoją ostatnią wiadomość.

On również zapisał ją kodem. Różnica była w tym, że chłopak napisał ją odłamkiem szkła. Swoją własną krwią, która nie była już nic warta.

18 9 21 16 11 25 21 8 3
5 2 9 17 16 11 4 4 6

Gdy tylko skończył czuł się coraz bardziej osłabiony. Ale też czuł, że jest coraz bliżej. Nie starał się nawet o swoje bezpieczeństwo. Przecież o to też chodziło. Skoczył na ziemię z domku przy tym przewracając się i uszkadzając sobie drugą rękę.

To również go nie powstrzymało. Biegł przed siebie w stronę jeziora, które sam niedawno odnalazł. Będąc już na miejscu nie patrząc na nic wszedł od razu do wody. Jezioro było bardzo rozległe. W pewnym momencie zaczął tracić grunt pod nogami. Nie płynął. Po prostu szedł dalej.

- Lou, twoje oczy były dla mnie oceanem. Wodą. I dzięki tej wodzie znów będę mógł Cię zobaczyć. - Szepnął patrząc w niebo a chwilę później dodał. - Mam nadzieję, że trafię właśnie tam, gdzie powinienem. Nie musisz już czekać.

Wtedy rzucił się przed siebie całkowicie odrywając stopy od pozostałości lepkiego podłoża. Brał ciężkie oddechy, które wypełniały go wodą. Jego ciało było coraz cięższe. Ból ustawał. Na ustach pojawił się uśmiech, który został już na zawsze. Oczy tak jakby spoglądały na niebo a na krwawiącym nadgarstku wciąż widoczny był mały balonik.

Tym razem to tylko woda usłyszała dwa ostatnie uderzenia jego serca.

Diary From Heaven || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz