6.12

21 3 14
                                    


Pchnęła dłonią drewniane drzwi warsztatu. Zawiasy skrzypnęły głośno - skrzywiła się lekko na nagły odgłos, wciąż przyzwyczajona po misji do utrzymywania wokół siebie kompletnej ciszy.

Dźwięk prędko zagłuszyła kakofonia doświadczeń ze środka. Usłyszała głuche uderzenie, coś pękło z głośnym trzask!, tuż za tym ktoś zacharczał coś pod nosem.

– Przepraszam? – zawołała bezwiednie. Weszła powoli do środka i rzuciła okiem po warsztacie; graciarni - wszędzie robocze blaty, narzędzia, szmaty, piece i inne skomplikowane maszyny, wszystko zwieńczone niskim sufitem i ciasnymi przejściami. Żółte światło emanowało z rozpalonego ognia, tańcowało w lampach i żarzącego się pod piecami, rozgrzewającymi pomieszczenie do jego zabójczych temperatur.

Rozejrzała się i po pracach - wywieszonych na ścianach, porozrzucanych w nieładzie po warsztacie; po mieczach, toporach. Dostrzegła gdzieś w kącie i kołczan nabity strzałami, drobne sztylety, tarcze i pokaźną garstkę innych wynalazków, z którymi miałaby trudność w nazwaniu. Fechmistrzem to ona nie była, a doświadczenie zbrojne kończyło się u niej co najwyżej na łuku i wszystkim, co udało jej się wytworzyć na poczekaniu w przeszłości. Proca z patyka oraz liany nijak miały się do najznakomitszych rapierów, które miała okazję podziwiać teraz z zachwytem.

Zgrabnie, wymijając wszechobecny chaos i bajzel, nieśmiało zapodziała się w głąb warsztatu i kontynuowała:

– Nazywam się Enika Joni. Jestem nowo przyjętą wysłanniczką Smoczej Armii. Szukam rzemieślnika, Gresnara, czy-

Krzyknęła, uchylając się gdy gorąca para buchnęła zza rogu. Odruchowo cofnęła się o krok.

Wtenczas zza rogu wyłonił się barczysty mężczyzna, co najmniej o głowę wyższy od niej. Wystarczyło jedno spojrzenie, by odgadnąć z kim miała do czynienia; w dłoniach taca z syczącym metalowym krążkiem, silne ręce, wysoki, postawny. Osmalone robocze ubrania, spokojny, skupiony, silny. Specjalista w fachu. Uniosła głowę, powstrzymała instynkt - skurczenia się w sobie, ucieczki pod jego twardym, surowym spojrzeniem. Zamiast tego wyprostowała się i dumnie wypięła pierś, w końcu wraz z nową posadą zaczynała się w końcu liczyć, nie było w charakterze członka Armii podkulać ogon.

– Moje najszczersze wyrazy szacunku. Na imię mi Enika Joni, czy mam przyjemność rozmowy z także wysławianym Gresnarem?

– Tak. Czego chce? Zwięźle.

Wycharczał niskim tonem przez ściśnięte gardło, i ku jej zdumieniu, odsunął ją jedną dłonią na bok i przemknął obok jak gdyby nigdy nic, jakby przestrzeń skurczyła się wraz z jego ruchem. Metal zadźwięczał, wyłożony na kowadle. Uniósł młot i zamachnął się gwałtownie.

Nie była w stanie określić czym konkretnie był mężczyzna, ale raczej nie uwierzyłaby, że nie płynęła w nim jakaś magiczna krew. Coś intrygującego przejawiało się wraz z jego sprężystym krokiem; w sposobie, w jaki gospodarował swą siłą i postawnym rozmiarem z niespotykaną lekkością.

– Mam mieć pasowanego smoka, kazano mi tu przyjść.

– A, nowa! – Sunął wybity krążek na drugi blat. Odwrócił się i zaczął grzebać w szufladzie za sobą. Enika przekonana była, że na twarzy mignął mu cień uśmiechu. – Od razu trzeba było. Rzadko mamy nowych. No, siadaj i otwieraj paszczę.

Machnął w stronę siedziska przy ścianie. Tuż koło wiadra z wodą nad ogniem, paroma czystszymi szmatkami obok.

– ...Co?

– Chyba że wolisz wyciągnąć coś z dłoni, albo nogi. Był jeden co chciał mieć wyjętą kość udową, wyobrażasz sobie? Ostatecznie skończył po prostu bez kciuka. Zrasta się tak, że więcej to bólu w dupie niż to warte, ale przynajmniej takie paluszki to nie łatwo stracić.

Wyprostował się, w jego dłoni błysnął odbity metal małego ostrza.

– Wyjąć kość? Chyba nie nadążam! – Zbladła wyraźnie, uradowany Gresnar w końcu spojrzał w jej kierunku.

– No żeby zrobić miejsce na smoka! – Zagestykulował, odrzucił zamaszyście ramionami. Lampka przy suficie zakołysała się niebezpiecznie. – Gdzie chcesz go schować, w kieszeń?

Zamilkła, skonfundowana przysiadła. Rzemieślnik odsunął się w końcu, oparł o stół i nachylił nad nią.

– Nic nie wiesz, co? Nic teraz was nie uczą. – Pokręcił głową. – To po ludzku, prosto prostemu. Smok ma się połączyć z tobą, z twoją magią. Ciężko łazić z takim bydlem wszędzie, no to żeby go gdzieś uchować, to robi się miejsce w ciele na jego magię. Najczęściej wyjmuje się jakąś kość, najpopularniej u nas zęby, a na to miejsce smok ci oddaje własną. I jesteście nierozłączni, ale problem smoka uwiązanego ci u nogi znika! I tak kończą ze smoczymi kosteczkami. To jak to będzie, ząb? Dużo kończyn lubi się deformować, ja bym na twoim miejscu mimo wszystko ujebał kieł.

Opowieści WigilijneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz