12.12

4 2 6
                                    


– Doktorze Freck?

– Mmhm? – Mężczyzna mruknął, nie unosząc się nawet znad stołu. Wręcz przeciwnie, pochylił się nad jakąś fiolką i przybliżył ją sobie do oka.

– A tak właściwie to co próbujemy zrobić?

– Nie próbujemy. – Mlasnął niezadowolony, dokręcił dokładnie korek naczynka i wsadził w łapę wyższemu od niego uczniowi, szybkim krokiem podążając w jakąś inną część ich gloryfikowanego „laboratorium" - bardziej zwyczajnie roboczej piwnicy. – Tylko zrobimy. Przykro mi, Vesh, że sugerujesz, że ja nie jestem zdolny podołać zadaniu, które sam sobie wybieram.

– Przepraszam – zreflektował się prędko Vesh. – Więc, co takiego robimy?

– Dowiesz się gdy powstanie. Chodź tutaj, będziesz to mieszać.

Chłopak stanął nad głębokim, drewnianym wiaderkiem. Pływało w nim coś przezroczystego. Uniósł pokaźną, jesionową szpatułkę i z wewnętrznym strapieniem zaczął bełtać.

– Tylko tak żwawo, bez grudek.
Przyspieszył. Freck mlasnął niezadowolony i wyrwał mu szpatułkę z ręki.

– Źle to robisz, daj, sam to zrobię. Zero pomocy w tym laboratorium.

Vesh uniósł brwi. No niezłe laboratorium, zapyziała piwniczka obłąkanego doktorka. Ale nie jego rolą było powiedzieć to na głos, więc zamiast tego cierpliwie czekał. Starszy mężczyzna przemieszał gwałtownie parę razy ciecz i krzywiąc się w zastanowieniu, oddał mu drewienko.

– No stąd już ciężko spaprać. Masz tylko pilnować żeby zgęstniało. Mieszaj.

Więc mieszał. Widział kątem oka jak doktorek rozpala ogień na palniku. Na niego nastawił naczynko, do którego wrzucił coś niebieskiego. Rozprostował ze skrzywieniem i cichym westchnieniem stare plecy, po czym wsypał swego rodzaju biały proszek. Coś zabulgotało w środku.

– Aha. A co się tam znajduje?

Kiwnął głową na owe naczynko; odchodziło z niego parę rurek, do podłączonych aktualnie pustych i zakręconych, innych pojemników.

– Skrystalizowana magia. Rozcieńczam ją, widzisz?

Wskazał na powoli rozpuszczającą się substancję. Wraz ze wzrostem temperatury powoli zmieniała swoją postać, zmieniając się ze stałej kostki w nieco gumowatą wydzielinę.

– Normalnie by tak została, ale przez ten wycier się całkiem rozpuszcza. – Pokiwał głową, dumny z siebie. Vesh przyjrzał się kostce. Prędko pożałował tej decyzji, odnajdując w niej wcześniejsze kształty czegoś, co prawdopodobnie było sercem nimfy. Ciarki przeszły go po plecach, odwrócił głowę w drugą stronę, dzielnie mieszając.

– Przynieś mi to wiadro, pogotujemy to razem.

Zgodnie z życzeniem, przelali obie, ciepłe foremki do paru różnych salaterek.

– Nigdy bym nie pomyślał, że coś takiego w ogóle jest możliwe – westchnął w pewnym momencie doktor, przerywając ciszę. Veshowi strasznie odpowiadała ta sytuacja. Zdecydowanie na rękę było mu gadanie doktorka. Gadać o sobie musiał jak najmniej, a szans na podpatrzenie sztuczek miał jeszcze więcej. Nie był tu w końcu by szukać przyjaciół, tylko się uczyć. Freck kontynuował, oglądając nieobecnie jak chłopak próbuje przelać błękitną substancję do kolejnej miseczki. – Za dzieciaka zajmowanie się jakimkolwiek zielarstwem wydawało się tak nuuudne i tak nie do zniesienia. Chciałem umrzeć na myśl o robieniu czegokolwiek innego niż bijatyki. A teraz? Kto by pomyślał, że igrałbym z magią samą w sobie, zmieniając sobie jak tylko zapragnę coś tak wartościowego?

Gdy tylko to powiedział, Veshowi omsknęła się ręka. Miska, z której wylewał, stuknęła głośno o blat i z pluskiem, część osiadła na podłodze, prędko wsiąkając w posadzkę. Huh.

– Co robisz, cieciu! – zaawanturował się doktorek, odrywając się od czegokolwiek-robił, zabrał mu wiaderko z dłoni. – Wiesz ile zachodu trzeba o chociaż szklankę czystej magii?! Kurwa, myślisz ty czasami niewdzięczniku? Uważasz, że tak łatwo jest uciukać jebanego fauna na jego własnych terenach?

– ... Uciukać fauna?

– Nic nie słyszałeś.

Odwrócił się na pięcie, z miną urażonego ego porozlewał resztę. Nie unosząc nawet głowy, palcem wskazał jakieś urządzenie w rogu pokoju.

– Idź tam. Przesuń energię, ten pojemniczek z dołu, na palnik obok i włącz gaz. Uważnie. Nie rozlej.

– Energię? – podpytał, kierując się w stronę kolejnego, świetnego mechanizmu. Jakaś zielona ciecz, niemalże lżejsza od wody, przelewała się przez gigantyczną klepsydrę z filtrem między górną, a dolną część. Większość osadziła się już elegancko na dole, zostawiając brudnawy, brązowo-biały osad na filtrze. Guzikiem zablokował filtr i schylił się po pojemnik.

– Taka... – Machnął dłonią Freck, zastanawiając się. – Jak to na chłopski rozum ubrać, no taka magia, gdy jesteś frajerem i sam nie masz many, więc podpierdalasz ją od środowiska albo od kogoś.

– Mhm. A do czego nam to?

– Się nie interesuj. Włącz żeby się skraplało i choć tutaj.

Zgodnie z życzeniem doktorka odpalił płomień w palniku. Coś za jego plecami syknęło straszliwie, drgnął i odwrócił się, jedynie, by zobaczyć jak doktorek wstawia jakąś jeszcze bulgoczącą masę prosto do lodowatej wody. Temperatury prędko zneutralizowały się lekko nawzajem i swój piękny twór dodał do magii.

Jego zadowoloną z siebie, pomarszczoną twarz przyozdobił szeroki, niejako wyszczerbiony uśmiech. Schylił się ku szufladzie i wyciągnął woreczek, z którego, z cichym chichotem, bogato dodał do mas... borówki? Które następnie pogniótł łyżką i dokładnie wymieszał z roztworem.

– Zakładam, że z tych borówek mają się wydobyć jakieś... związki? – Próbował zgadnąć. Doktorek parsknął śmiechem, widząc jednak, że dzieciak nie żartuje, głupawo spojrzał na niego spod byka.

– Co? Nie, młody...

Wkładając salaterki raz jeszcze do lodowatej wody, w niedowierzaniu pokręcił głową.

– Ja galaretkę robiłem. 

Opowieści WigilijneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz