16.12

5 2 5
                                    


Obrzęd przygotowawczy trwał ponad godzinę. Kapłan odpowiedzialny za całe przedsięwzięcie musiał odprawić rytuały na przegonienie duchów oraz wezwanie najsilniejszych magii. Wraz z ich przypływem w mieście dało czuć się gęstszą atmosferę. Każdy z mieszkańców samym oddechem mógł pobierać siłę z wszechobecnej many.

– Otó bierzcie i jedzcie z tego wszyscy – rzekł, stojąc na wieży katedry.

Unosił dłonie, czując, jak jego żyły tętnią krwią, serce wali jak oszalałe, a pomniejsze żyłki pękają. Po każdym mrugnięciu czuł jak wizja zamazuje mu się, ustępując łzom i krwii. Już po paru minutach po policzkach zaczęła cieknąć jej rozwodniona posoka. Jednak wytrzymywał.

Mieszkańcy nie mieli prawa usłyszeć jego słów, jednak chłonęli magię całym swoim ciałem. Niektórzy nawet zdjęli swoje kandory i, nie zważając na możliwe oparzenia, stali z szeroko rozłożonymi ramionami.

W katedrze kapłani przysłonili grube zasłony, aby promienie słoneczne nie dostawały się do środka. Kamienna posadzka niemal natychmiast ochłodziła się i przyprawiała o dyskomfort każdego, kto po niej stąpał bosymi stopami. Jednak taki był zwyczaj, na boso albo wcale.

Jedynym źródłem światła pozostały dość sporych rozmiarów, czarne świece. Ogień podtrzymywany magią unosił się i zdawał rosnąć w oczach. Wokół gromnic złotą farbką narysowano pięcioramienną gwiazdę, którą następnie otoczono okręgiem. Drobinki brokatu mieniły się w blasku płomieni, niezwykle piękny widok.

Na posadzkę, na samym środeczku gwiazdy, skapywała lepka ciecz. Była to ślina. Metr nad wyrysowanym symbolem, głową w dół, wisiała szczupła kobieta. Jej ciało owinięte było wilgotnym bandażem (który po wyschnięciu miał zacisnąć się na ciele jeszcze ciaśniej) co skutecznie krępowało wszystkie jej ruchy. Głowa była oddzielona od tułowia kamienną płytą w kształcie pięciokąta, a ona sama umocowana była na pięciu mocarnych łańcuchach, przywiązanych do kolumn podtrzymujących sklepienie. Jej czarne włosy luźno dyndały nad świecami, a od krótkiego czasu dało się wyczuć woń spalenizny.

Żyła.

Ledwo. Ale żyła.

Drzwi do katedry otworzyły się i do środka wparował, cały na biało, kapłan. Jego bose stopy leciutko stąpały po posadzce, zostawiając za sobą piaskowe ślady. Po paru chwilach znalazł się obok wiszącej kobiety i stuknął ją laską, którą trzymał w dłoni. Ta ocknęła się i jęknęła z bólu. Krew mocno uderzała do głowy, a w dolnej części ciała już dawno straciła czucie, nawet nie była w stanie określić jak długo już tak lewitowała.

– Przyjaciele! – Kapłan stuknął laską w posadzę, a głuchy dźwięk odbił się echem po pustym pomieszczeniu. – Nadszedł dzień! Przesilenie słoneczne, kiedy noc nie nastaje, a słońce okrąża cały horyzont, wpatrując się w nasze poczynania!

Do budynku zaczęło napływać elfów. Wszyscy ubrani w odświętne szaty (chociaż gdyby przejezdny miał porównywać je do codziennego ubioru elfów, stwierdziłby, że jedyną różnicą jest czerwona opaska na głowie i brak butów).

– Jak śmiesz... – wydyszała związana kobieta. – Jak śmiesz mnie tak traktować? Wiesz kim ja w ogóle jestem, klecho?

– Zamilcz niemagiczne ścierwo.

– Jestem czarodziejką! – krzyknęła, zdając się na ostatnie resztki sił. Szarpnęła się, jednak łańcuchy jedynie zabrzęczały, powodując kolejną falę echa. – Moja moc pochodzi od bogów!

Nikt nie zareagował na jej pojękiwania. Głosiciel odwrócił się tyłem do jej sylwetki i zaczął recytować przysięgę rozpoczynającą rytuał. Tłum mruknął cicho, jednak teraz oczy każdego z obecnych skierowane były w stronę podwyższenia. Wedle tradycji, jedna osoba z domu rodzinnego, niezależnie od płci czy wieku, obowiązek miała usłuchać wezwania i zjawić się na obrzędach. Przybycie do świątyni było swego rodzaju zaszczytem, dlatego rodzice często decydowali się, aby to ich dzieci w tym roku brali udział w rytuale.

Na wzniesionej sedilii zaczął unosić się dym. Po chwili z dymu zaczęły wyłaniać się długie, oślizgłe macki. Jak łatwo się domyśleć, było ich pięć. Każda z nich trzymała długą, cienką włócznię. Monstrum przywołane przez kapłana zbliżyło się do kobiety, a jedno z ramion płynnym ruchem wbiło jedno z ostrzy w lewe udo. Wrzasnęła z bólu, gdy szara krew pociekła z rany.

– Działacie w imię diabła! – wykrzyczała z bólu. Teraz o wiele żywsza. – Myśląc, że czynicie słusznie jednak to zły bóg opętał wasze umysły i wysługuje się wami. Nie jesteście niczym innym jak jego marionetkami!

Mężczyzna nawet nie drgnął na te obelgi. Kontynuował litanie, gdy ramiona w akompaniamencie płaczu i krzyków wbijały kolejne piki w ciało ofiary. W łydkę, przebijając piszczel. W brzuch, muskając wątrobę.

W katedrze rozniosło się kolejne pomrukiwanie. Był to żeński głos, gdy kobieta zaczęła modlić się do swojego boga. Była kapłanką. Z czego każdy z tu obecnych zdawał sobie sprawę, jej ofiara nie byłaby przypadkowa. W końcu elfy lubowały się w składaniu krwawych ofiar z największych, boskich wyznawców.

Kolejna włócznia w korpus, łamiąc obojczyk.

– Do którego z bożków się modlisz? – zakpił.

– Do jednego z trzech prawdziwych. Do Dezitii. – Uniosła się honorem.

– Trzech? – ponownie się zaśmiał. – Wy gargulce nic nie wiecie o Novterze.

– Jedyna prawdziwa, która może pomóc mi w tej sytuacji – dalej broniła się.

Ostatnia z dzid w miednice, przebijając płód dziecka, o którym nawet ona nie wiedziała. Ale bogowie by wiedzieli...

– Bożek? Pomóc? Tobie? – Mężczyzna odwrócił się w jej stronę, ruchem dłoni odwołując magicznego chowańca. To była jego moc, przyzywanie posłańców z czeluści niczego. Przybliżył się do ofiary i już ciszej dodał – jesteś nędznym człowieczkiem. Twoje ludzkie ciało zostało zdeformowane na zachciankę twojego pana. Jedyną kukłą, która jest w tym pomieszczeniu, jesteś ty. Na posłankach swojego właściciela, jak kundel przynosisz mu patyk. A jak przyjdzie co do czego to wyrzeknie się ciebie. Już to zrobił.

– Deziti jest silna, a jej...

– Skoro jest tak potężna – przerwał jej. – To dlaczego nie zejdzie tutaj do nas i nie zabierze cię? Odpowiedź jest prosta. Boi się. Bogowie znają potęgę elfów i wiedzą, że w pojedynkę nic nie zdziałają. A nie są tak miłościwi jak wam się zdaje. Chcesz aby ci pomogli? Jak? Skoro sami nie potrafią uratować samych siebie.

Kobieta spojrzała na mówcę pytającym spojrzeniem. Była gargulcem, nie mogła umrzeć z wykrwawienia się, ale powoli zaczynała odczuwać mocne zmęczenie.

– Myślisz, że na czyich kościach powstało to miasto?

Nim te słowa zdołały dotrzeć do kapłanki, mężczyzna ruchem dłoni popchnął kamienną płytę, która zmiażdżyła jej kark. Głowa upadła na posadzkę z głuchym łoskotem. Jak kamień, o kamień.

Opowieści WigilijneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz