9.12

4 2 1
                                    


Gdyby Wioskę Jelenia obserwował tego poranka ktoś trzeci, pewnie uznałby, że jej mieszkańców co najmniej obłąkało, a może i nawet opętało. Przecież każdy szanujący się mieszkaniec Ostende wiedział, że niebezpieczne było wychodzenie z domu po ciemku, nieważne jak blisko ranka, nigdy nie kończyło się dobrze.

Tutaj jednak nie zdążyły wyjść zza chmur pierwsze przebłyski słońca, gdy mieszkańcy zaczęli gromadzić się w centrum. Na liściach osadzała się wciąż poranna rosa, a znad wschodnich, podmokłych terenów, nadwiewała jeziorna bryza. Ludzie wychodzili z domów opatuleni w futra. Dzieci owijali w koce, nawet zwykle bose stopy okrywali albo obuwiem, albo oplątywali w różne rodzaju szmaty. Niektórzy pod pachą targali deski, patyki albo bele drewna - trzymane w domu, co by było suche.

W momencie gdy uprzednio szarawe niebo w końcu się rozpogodziło, zwiastując nadejście dnia, ludzie zgromadzeni już byli pośród luźno uformowanych stosów drewna. Rozległ się gwizd - jeden ze starszych dmuchnął w jakiegoś rodzaju piszczałkę. Zmarznięci ludzie na znak zaczęli rozpalać ogień, jak tylko potrafili. Jedni przetarli krzemienie, inni obudzili swą magię. Jeszcze inni wylali specjalne eliksiry, które uderzając o jakieś substancje, zajarzyły się żywo.

I wioska odżyła. Zewsząd słychać było przytłumione szmery rozmów, utracono udawaną powagę. Wpuszczono trochę swobody. Im słońce wzrastało wyżej, tym więcej ciepłych ubrań odkładano na bok, tym pewniejsze były głosy, wcześniej podejrzliwe przypuszczalnego zagrożenia, mimo straży stojących bacznie na granicach wioski.

Zielarze zaczęli chodzić pomiędzy tłumem, sypiąc na wystawiane w ich stronę dłonie, płatki niebieskich kwiatków. Któraś z matek wcisnęła je prędko dziecku i zaciskając płatki w jego małej piąstce, wyszeptała.

- Wypowiedz życzenie i wrzuć do ognia.

I pierwsze z ognisk wzniosło się ku górze, barwy zawirowały w płomieniach i ostatecznie zastygły w dymie. Jej śladem poszły dziesiątki tubylców. Wioskę Jelenia spowił gęsty, błękitny dym.

Gdzieś koło zachodniej bramy wokół paleniska zbierało się szczególne wydarzenie. Na podwyższeniu stała ruda kobieta, której grę na flecie było słychać już z dala. Wokół niej usadowiły się dzieci, niektórzy starcy, dorośli. W końcu melodia ustała. Wsunęła flet za pazuchę, zapadła kompletna cisza. Najmłodsi uciszani byli przez swoich opiekunów, reszta już wiedziała, czego się spodziewać. Kobieta zlustrowała widownię wzrokiem po raz ostatni i uśmiechając się lekko, zamknęła oczy.

Eleganckim ruchem poruszyła dłońmi i mgła uleciała na bok, otaczając ich jak bańka. Wolnym, precyzyjnym ruchem zebrała wokół błękit ulotnej, przezroczystej kuli - i wiatrem przegnała ją dookoła.

Mogła zacząć historię.

- Pierwsza była magia.

Rzekła, i mgła dookoła nich jak gdyby rozjaśniała potwierdzająco.

- Dopiero z niej wytworzył się nasz świat, Novtera.

Średnich to rozmiarów kula wyłoniła się gdzieś zza jej głowy i w końcu usadowiła na jej wzniesionych ku górze dłoniach. Obróciła nią, niby jak to piłką. Podrzuciła lekko do góry. Ta zastygła w powietrzu, obracając się już samoistnie.

- Wraz z nim magia stworzyła inne istoty, którym dała go we władanie. To właśnie ich nazywamy naszymi bogami.

Wokół kuli zaczęły orbitować cztery mniejsze.

- Życie zaczęło się formować. Magia do dziś obecna jest we wszystkim, po czym chodzimy, czego doświadczamy.

Rośliny wśród nich zajęły się niebieskim dymem. Ten sam los powoli spotkał ziemię i niebo, w końcu błękit delikatną poświatą wypełnił wszystko wokół.

Błękitne strużki popłynęły po widowni, rozległo się parę zadziwionych okrzyków. Jak wąż dymki zawinęły się z powrotem do kobiety i oplotły jej ramiona, niczym setki żyłek. Wdrapały się pod luźne ubrania - powędrowały plecami, wyszły tyłem szyi i ku jej nozdrzom. Wciągnęła je ze świstem i po dłuższym oddechu, kontynuowała.

- Krąży w każdym stworzeniu, roślinie.

Uniosła głowę do góry i mrugnęła parę razy. W końcu oczy otworzyła szeroko - kompletnie białe, puste. Odetchnęła, a błękitny dym ulotnił się powoli, zjawiąc się niespodziewanie gdzieś z oczodołu, wywołując kolejną salwę reakcji u dzieci. W końcu jej tęczówki wróciły do swojego normalnego, piwnego koloru.

Klasnęła gwałtownie w dłonie. Mgła zagęściła się, otulając wszystko wokół. Ludzie próbowali znaleźć się na ślepo, dobra chwila minęła nim rozrzedziła się na tyle, by dało się coś przez nią zobaczyć.

Dopiero gdy dzieci odwróciły się spojrzeć raz jeszcze na szamankę, powitało je nic poza ulotnym dźwiękiem fletu, gdzieś z oddali.

Opowieści WigilijneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz