5

777 52 12
                                    

mia

4:23 a.m.
Money 2: ):
WYŚWIETLONO.

Wpadłam na oddział jak torpeda, zaliczając ponad dwudziestominutowe spóźnienie. Powiedzieć, że tego dnia wyglądałam mało korzystnie, to jak nie powiedzieć nic. Mimo że raczej nigdy nie miałam problemów z porannym wstawaniem, dzisiejszy poranek po prostu zmiótł mnie z nóg na zbity pysk.

Wiecie, że lekarze z reguły mają tylko dwa fartuchy? Zgadnijcie, gdzie był mój zapasowy kitel, gdy pierwszy oblałam kawą, bo postanowiłam, że zaoszczędzę czas ubierając się już w domu? Podpowiem wam - w praniu, przesiąknięty zapachem wymiocin niejakiego Matthew Cash'a. Próbując ratować sytuację, jeszcze bardziej ją pogorszyłam, bo pod wpływem tarcia plama jeszcze bardziej wgryzła się w jasny materiał. Wszystko wskazywało na to, że jeśli Caroline nie poratuje mnie wykopanym głęboko z szafy, prawdopodobnie trzy rozmiary za dużym kitlem, w którym będę wyglądać jak w szlafroku, czeka mnie paskudny dzień. Nie zrozumcie mnie źle, ale robiłam wszystko, żeby nie podpaść ordynatorowi. Miałam serdecznie dość biegania między chirurgią, ortopedią a izbą przyjęć, więc raczej wolałam nie wysuwać się na celownik. Cóż, braków kadrowych nie tłumaczył fakt, że teoretycznie byłam chirurgiem ortopedą i nie powinnam zajmować się tego typu rzeczami. Starsze panie ze złamanymi nogami i dzieci w temblakach musiały grzecznie poczekać na swoją kolej, szczególnie w trakcie weekendu.

Gdy wychodziłam z domu, nie łudząc się nawet, że będę na czas, z nieba lała się lodowata mżawka. Tego dnia z samego rana miałam brać udział przy składaniu jakiegoś połamanego narciarza, więc wolałam być na czas, bo istniała obawa, że asystująca mi Caroline, którą zostawię sam na sam ze Smithem, wbije mi przecinak w tętnicę szyjną. Dla wątpliwego komfortu psychicznego, zamiast tak jak zwykle udać się do pracy autobusem, postanowiłam jechać autem. Wątpliwego, bo mimo że czas temu stałam się właścicielką dość przyjemnej czerwonej c-hr'ki, byłam raczej bardzo średnim kierowcą - pomijając już fakt, jakim potem oblewałam się, gdy musiałam przejechać jedno z najbardziej skomplikowanych skrzyżowań w mieście, prowadzące do mojego miejsca pracy. Czy miałam inny wybór? Nie. Czy miałam czas na inne rozwiązanie? Również nie.

Zatem kiedy zamknęłam za sobą drzwi prowadzące do gabinetu, a na zegarze wybiła szósta trzydzieści, odechnęłam z ulgą. W drodze widocznie zniecierpliwiona Caroline bombardowała mnie wiadomościami, kiedy planuję pojawić się w pracy. Wcale nie miałam jej tego za złe - gdybym musiała spędzić więcej niż piętnaście minut sam na sam w towarzystwie Smitha, który był równie interesujący co zeszłoroczny śnieg, prawdopodobnie sama poprosiłabym anestezjologa o solidną porcję rozweselacza.

Rany boskie - pomyślałam biorąc oddech, przerażona, gdy głos w mojej głowie zabrzmiał jak ciotka Patricia.

Gdy wbiegłam na salę, splątując włosy w coś na kształt koka, Smith zmierzył mnie podłym wzrokiem znad otwartej nogi. Nie musiałam zgadywać, że był wściekły. Tuż za nim stała Caroline, trzymając w ręku kleszcze, a jej wzrok wyrażał więcej niż nienawiść.

– Przebieram się i...

– Zaraz kończymy. - mruknął profesor, odbierając od blondynki kolejne narzędzia. Ukradkiem zerknęłam na rozszerzoną na hakach ranę. Mogłabym zarzucić Smithowi wszystko, ale nie brak dokładności. Pewnie uznacie mnie za psychopatkę, ale czasem śniły mi się idealnie zespolone śrubami kości jego autorstwa. Leonardo da Vinci chirurgii ortopedycznej tego miasta. Jakkolwiek irytowała mnie jego osoba, tak jego warsztat był godny podziwu.

You, me at six | cashOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz