21

525 45 19
                                    

matty







– Zaraz się zerzygam ze stresu - Mia ścisnęła moje ramię paznokciami, tępym wzrokiem wpatrując się w salę, na której moja babcia postanowiła zorganizować sobie siedemdziesiątkę. – Jeszcze nas nie widzieli, możemy wrócić do domu.

– Jezu, nie panikuj - mruknąłem. Moje pasy ustąpiły z cichym kliknięciem, raz jeszcze poprawiłem w lusterku swoją ulizaną grzywkę i byłem już niemal gotowy do wejścia wprost do paszczy lwa. – Moja rodzinka jest naprawdę w porządku.

No, nie do końca tak było, ale wolałem pominąć fakt, że niegdyś Barbara na każdej imprezie rodzinnej z dziką zawziętością podśpiewywała sobie w towarzystwie Kady słowa Justina Biebera "my mama don't like you and she likes everyone", udając, że wcale nie kieruje ich do niej. Nie, żeby babcia była lepsza, bo w nasze pierwsze wspólne Boże Narodzenie nazwała ją już "wytapetowaną flądrą", a na kolejne sprawiła jej krem na zmarszczki i gruby golf, żeby nie chodziła rozgogolona. Ciotka Mary za to wymyślała, że nie pamięta jej imienia, za każdym razem uparcie nazywając ją Kelsy, a ja biernie przypatrywałem się temu wszystkiemu z zażenowaniem wymalowanym na twarzy. Ale Mia nie była Kady, a ja byłem pewien, że gdy tylko przełamie pierwsze lody w postaci kieliszka dziadkowego bimbru, moja rodzinka od razu ją pokocha.

Mia na sztywnych nogach wysiadła z auta, szczelniej zawijając się swoim płaszczem, a ja wyciągnąłem z bagażnika bukiet siedemdziesięciu czerwonych róż, który kosztował mnie prawdziwą fortunę. Miałem szczerą nadzieję, że babci spodoba się dwutygodniowy wyjazd do luksusowego sanatorium, bo pomysły na prezent skończyły mi się już jakieś pięć lat temu.

Jeśli myślicie, że imprezy rodzinne w Anglii są mniej kiczowate od tych organizowanych w Polsce, to już wyprowadzam was z błędu. Czasem mam nawet wrażenie, że to Brytyjczycy są królami przaśności, bo babcia ponoć na liście urodzinowych życzeń miała nawet Chippendalesów. Szczęście w nieszczęściu, że w ostatniej chwili została sprowadzona na ziemię przez ciotkę Mary, która wbiła jej do głowy, że siedemdziesięcioletniej kobiecie nie wypada patrzeć na młode męskie tyłki. Ledwo przeszliśmy przez próg sali, a do naszych uszu dotarła już jakaś ostra łupanka, będąca przeróbką którejś z piosenek z lat osiemdziesiątych. Clara Cash może i miała te swoje siedemdziesiąt wiosen, ale umysłem była gdzieś na granicy dwudziestu a trzydziestu lat i jestem pewien, że wciąż ojebałaby mnie w alkochińczyka. Wtedy, stojąc pod kolorową ścianką do zdjęć z balonów, ubrana w cekinową sukienkę, aż rozpromieniła się na nasz widok. Nawet nie musiałem przedstawiać jej Mii, bo doskoczyła do niej tak, jakby znały się od piaskownicy, co z pewnością było sprawką Hannah. Myślałem, że minęły wieki, kiedy wreszcie usiedliśmy przy stole, obcałowując przy tym całą rodzinę. Bogu dzięki, naprzeciwko nas znaleźli się Michael i Louis z dziewczyną, moi serdeczni kuzyni-idioci od strony ciotki Mary, siostry ojca. Wiedziałem już wtedy, że ta noc będzie krótka.

Kiedy wjechał rosół, byliśmy już po pięciu szybkich, choć obiecałem sobie, że ze względu na nadchodzący mecz na tylu właśnie skończę moje przedstawienie. Mia spojrzała na mnie z ukosa, kiedy Louis polewał mi następną kolejkę, trajkocząc coś o tym, że jestem ostatnio w zajebistej formie. Nie wiedziałem, czy chodziło mu o to, co prezentowałem sobą na boisku, czy raczej o fakt, że tankowałem wódę jak pieprzona cysterna, ale zbyłem to tylko krótkim uśmiechem. Po tym, jak przyjebaliśmy sobie w trakcie wesela, przysiągłem sobie, że już nigdy nie tknę alkoholu. A że mówiłem to napierdolony jak szpadel i niewiele z tego pamiętałem, jeszcze przed drugim daniem opróżniłem kolejny kieliszek, stawiając go do góry dnem.

You, me at six | cashOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz