rozdział dziesiąty.

59 5 4
                                    

Pierwszym co Seokjin zrobił, kiedy pojawił się w mieszkaniu na krótkie czterdzieści minut przerwy pomiędzy zajęciami na uczelni a zmianą w pracy, było pocałowanie Namu w usta i okręcenie no wokół siebie. Namu, wciąż w dresach i luźnej koszulce, ale teraz też z twarzą przyozdobioną kolorowym makijażem, zaśmiało się wesoło i ułożyło dłonie na policzkach Seokjina, żeby znowu go pocałować. Yoongi przez chwilę czuł zazdrość — też chciał, żeby ktoś całował go tak na powitanie. Potem jednak uśmiechnął się do siebie, zauważając, jakie szczęście znalazł w Seulu jego hyung.

Seokjin przygotował dla nich jedzenie, a właściwie odgrzał część resztek z poprzednich dni. Nie miał dużo czasu, ale w jego gotowaniu Yoongi i tak wyczuł znajomy smak wielu kolacji, które jadł w domu Taehyunga.

Za odsłoniętym oknem z nieba spadał na chodniki i ulice biały, czysty śnieg. Teraz, kiedy wyglądał za okno, puch nie zdążył jeszcze nasiąknąć miastem i Yoongi mógł podziwiać go w jego najświeższej formie.

Siedział na szerokim parapecie i przyglądał się ulicy. Ludzie spieszyli się, żeby jak najprędzej schronić się przed śniegiem w którymś z wielu budynków, a Yoongi poczuł nagle ogromną chęć wyjścia na dwór i znalezienia spokojnego miejsca, w którym mógłby napawać się białym darem nieba.

Namu przysiadło obok niego, w dłoniach ściskając dwa kubki z gorącą czekoladą — Seokjin wybiegł już na dwór, narzuciwszy na siebie zimową kurtkę. Podało mu jeden z nich i szeroko się uśmiechnęło, kiedy Yoongi wyciągnął po niego z wdzięcznością obie dłonie.

— Pierwszy śnieg trzeba uczcić — powiedziało, przysiadłszy obok niego.

— Yhm — mruknął, zanurzając wargi w słodkim napoju. Poczuł, jak spływa w dół jego gardła, delikatnie je parząc.

Chwilę trwali w ciszy. Yoongi miał ochotę otworzyć okno i zebrać na palce część osiadłego na blaszanym parapecie śniegu.

Wstał ze swojego siedziska kiedy pusty już kubek po czekoladzie zaczął ciążyć mu w dłoniach. Wziął też puste naczynie od Namu i po przemyciu obu w zlewozmywaku, włożył je do zmywarki. Opłukał jeszcze dłonie chłodną wodą i wytarł je o własne spodnie.

— Masz ochotę przejść się na spacer? — zapytało Namu, kiedy Yoongi wciąż jeszcze krzątał się po jeno kuchni. — I tak muszę wyjść z Moniem.

— Jasne — pokiwał energicznie głową i uśmiechnął się delikatnie.

Ubrali się szybko, oboje w długie, puchowe kurtki. Yoongi schował włosy pod czapką, na którą narzucił jeszcze kaptur. Namu założyło wełniane rękawiczki, a wokół szyi zawiązało zielony szalik. Przypieło Moniemu smycz i po chwili byli już na dworze.

Śnieg przyozdabiał ich ubrania, Namu miało go nawet na długich rzęsach. Nie zdawało się nu to jednak przeszkadzać, bo uśmiechało się, w odzianej w rękawiczkę dłoni ściskając smycz. Szli blisko siebie, tak, żeby mogli się bez problemu słyszeć. Monie wybiegał naprzód, ale nigdy nie bardzo daleko. Mimo to Yoongi stwierdził, że jest dużo żywszym psem niż Mickey rodziny Hoseoka — zdecydowanie wpływ musiał mieć na to wiek.

Spacerowanie w śniegu mimo chłodu sprawiło, że Yoongi czuł się wyjątkowo ukontentowany. Coś, czego nie potrafił nazwać, pokazywało mu, że wszystko dzieje się zgodnie z planem.

Cieszył się tym, mimo że nie był pewny, co tak naprawdę wprawiło go w tak przyjemny stan i poprawiło humor. Nie chciał wtedy o tym myśleć, korzystał — podświadomie — z możliwości, jaką dawał mu do tego spokój zazwyczaj tańczących ze sobą chaotycznie myśli.

Był tylko on i śnieg.

Skąpany w śniegu Seul, a w nim Namu i Monie, teraz idący obok niego, a oprócz nich Jeongguk, Jimin i Seokjin. Wszyscy tak wspierający, tak blisko i dla niego.

dzieci, które dorosły || yoonseokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz