Kilka miesięcy później
Mroźny poranek. Jasny, słoneczny dzień rozpoczynał się właśnie. Zza horyzontu ciągnących się, pasm górskich wypełnionych ośnieżonymi sosnami słońce ukazywało swoje promienie. Wiatr pałętający się między drzewami, bezładnie krążył wokół nich, rozdmuchując osadzający się na nich śnieg, zdmuchując go na inne pobliskie sosny. Krążył, gubił się, znowu odnajdywał, aż w końcu wypadał z labiryntu drzew iglastych, wpadając tym samym bezpośrednio na ciągnące się u podnóży, otaczających Zurych z jednej strony gór, na wpół zamarznięte, krystalicznie czyste jezioro, mieniące się błękitną tafla lodu, na która padały już pierwsze promienie porannego słońca. Wiatr od czasu do czasu niósł ze soba świeży śnieg, który niczym puch przykrywał gładką powierzchnię czystego lodu.
W pobliskich korach młodych drzew słychać było ptaki, czekające, aż słońce wzejdzie nieco wyżej, by ogrzać swoje skrzydła, po dość chłodnej i wilgotnej nocy. Po wydawanych przez nie odgłosach można było spokojnie przyjąć, że są to wszędobylskie sierpówki w towarzystwie pospolitych wróbli, sikorek, rudzików, zwieńczone akompaniamentem słowika i drozda. Po szwajcarskim błękitnym niebie leniwie przepływały drobne zbitki rozszarpanych białych chmur, ozdabiających swoją bielą, czysty jaskrawy błękit porannego nieba. Drzewa poruszały się delikatnie, z gracją kołysząc swoimi drobnymi koronami, przy każdym nieco mocniejszym podmuchu mroźnego porannego wiatru, któremu poranek zawdzięczał swoją rześkość.Shimada nie pamiętał, kiedy ostatnio odczuwał tak wielki i niezachwiany spokój. Nie pamiętał kiedy tak uważnie podziwiał, a co więcej był pod wrażeniem widoku, ciągnącego się zza sporej, lekko oszronionej szyby, zastępującej jedną ze ścian sypialni i salonu. Ten widok przypominał mu Hanamurę, przynajmniej w pewnym stopniu. Pamiętał jak za dzieciaka przyglądał się lekko kołyszącym się na wietrze drzewom wiśniowym, rozrzucającymi po ogrodzie jasno różowe płatki kwiatów.
Lubił, zmieniający się powoli krajobraz drzew i wiecznie i nieustannie stojącą na miejscu i górującą nad krajobrazem górę Fudżi z wiecznie ośnieżonym szczytem. Mężczyzna ziewnął cicho zdejmując ostrożnie białą pościel z jego prawej nogi... a bardziej jej imitacji. Przez czas spędzony tutaj, w Zurychu zdążył polubić poranki, szczególnie te, w dni wolne. Nie zawsze był zwolennikiem wstawania wczesną porą, ale widok wschodzącego słońca nad szczytami gór otaczających stolicę, było jedyną rzeczą, która w jakikolwiek pozytywny sposób przypominała mu Hanamurę.Genji przetarł oczy palcami, próbując przyzwyczaić je do wpadającego bezpośrednio przez szczelinę, osłaniających szklaną ścianę, jasnych zasłon, przez którą mężczyzna spoglądał na Zuryski horyzont. Światło słoneczne, które w przyjemny sposób odbijało się od ciepłego odcieniu beżu, którym pokryte były ściany sypialni, rozpraszało się po całym pokoju, wprowadzając atmosferę półmroku. Mężczyzna wstał powoli, odsłaniając szerzej jedną z zasłon. Stał przy oknie, czując jak ciepłe promienie porannego słońca padają na jego twarz, tułów, i rękę. Czuł, jak w dziwny sposób, chłodne implanty, nagrzewając się powoli, wydając się jednocześnie przyjemne i komfortowe, jakby stawały się częścią jego własnego ciała.
Westchnął lekko uśmiechając się, jakby sam do siebie. To smutne, ile czasu i wysiłku musiał poświęcić, tylko po to, aby znów mógł cieszyć się z tak błahych rzeczy jak wschodzące zza ośnieżonych gór słońce, jak beztroski i mozolny poranek, czy śpiew zwykłych szarych sierpówek występujących niemal w całej Europie, a może nawet na całym świecie."To głupie... cieszę się ze zwykłego wschodu słońca, zupełnie jak jakiś szary wróbel"- Pomyślał mężczyzna. Zapomniał już jaką radość przynosi życie, gdy zwraca się uwagę na takie drobiazgi, gdy nie wisi nad tobą topór, który w każdej chwili, może podciąć twoje skrzydła. Nie wiedział jak długo czasu stał tak przy tym oknie. Nie myślał teraz o czasie, nawet nie chciał, nie próbował. Po prostu stał w miejscu i cieszył się słońcem oraz ciepłem jakie ze sobą niesie... zupełnie jak ten szary wróbel. Zatracił się w pięknie chłodnego zimowego poranka i własnych przemyśleniach. Podobało mu się to. Móc zapomnieć o żywym świecie i na chwile założyć się w własnych przemyśleniach, wlepiając wzrok w rozciągający się przed tobą widok i delektować się w ten sposób każdą sekundą. Genji wziął głęboki wdech i zasłonił z powrotem zasłonę.
Odwrócił się powoli, uśmiechając się szeroko i przeciągając delikatnie stawy, które jeszcze mu zostały. Wrócił na chwilę do łóżka, zajmującego mniej więcej jedną trzecią drobnej sypialni. Usiadł na jego skraju,przymykając lekko oczy, niemal jak do medytacji i siedząc w miejscu jeszczę chwile, cieszył się z tak długo oczekiwanego spokoju. Mężczyzna pociągnął krótko nosem i odwrócił się za siebie, przyglądając się śpiącej jeszcze blondynce, odwróconej w jego stronę. Genji pochylił się ostrożnie nad Angelą i delikatnie odgarnął leżące na jej twarzy rozczochrane blond włosy, zaczesując je za jej ucho.
Odsunął się ponownie z taką samą ostrożnością i delikatnością, nie chcąc obudzić leżącej obok Ziegler. Siedział jeszcze tak chwilę, spoglądając na spokojnie śpiącą dziewczynę, po czym wstał ponownie, tym razem szybciej i pewniej. Shimada wszedł powoli do salonu połączonego z kuchnią. Na niewielkim drewnianym stole z lewej strony wejścia do salonu, leżało kilka brudnych naczyń i dwie prawie puste butelki whisky. Mężczyzna podszedł pewnym krokiem zabierając ze sobą, pozostałości z wczorajszego wieczoru i ostrożnie zaczął kierować się z nimi w stronę kuchni.

CZYTASZ
Mów mi Angela
FanficDziewczyna zrobiła kilka kroków w głąb sali i pobladła niemal identycznie jak podtrzymywany przez jej przełożonego mężczyzna. - Co jest? Mercy? Mercy co się tam dzieje do cholery?! Krzyczał medyk, próbując utrzymać jakikolwiek kontakt z dziewczyną...