[. . .]
Ciche buczenie zimnych świateł podwieszonych pod jasno błękitnym sufitem tworzyło wrażenie białego szumu, który z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej pusty i monotonny, ale przede wszystkim irytujący. Pusty, drobny korytarz zdawał się być pułapką bez wyjścia. Shimada siedział cicho wpatrując się w puste ściany, zastanawiając się nad swoim losem, który z każdą chwilą zdawał mu się być coraz bardziej niepewny. Cichy odgłos ciągniętej klamki zwiastował otwierane drzwi, przez które chwilę później wyszedł ubrany na czarno, mężczyzna z widowiskowym kapeluszem. Genji spojrzał się na niego swoim pozbawionym emocji spojrzeniem, wywołując u mężczyzny lekki uśmiech, przebijający się przez poważną posturę.
– Gdybyś się pytał... Jack nie jest w najlepszym humorze.
Zażartował Cole, wzdychając ciężko i spuszczając wzrok.
– I jak...
Zapytał Shimada, nie zmieniając nawet na chwilę swojej mimiki twarzy. Uśmiech Cassidiego zniknął momentalnie, co było całkiem rzadkim zjawiskiem. Mężczyzna westchnął cicho, zakładając rękę na rękę.
– Cóż... miło było ciebie poznać Genji.
Powiedział ponuro mężczyzna kłaniając lekko głowę i zdejmując z niej nakrycie głowy.
– Aż tak źle?
Zapytał Genji z tą samą powagą. Cassidy zaśmiał się tylko, wzdychając podłużnie.
– Nie byłoby może aż tak źle, gdyby Reyes raczył się pojawić... No cóż, idę się pakować. Powodzenia...
Powiedział Cole, kierując się powoli do wyjścia, nie zakładając już z powrotem swojego kapelusza. Genji westchnął nerwowo, słysząc swoje imię wymawiane ze sporą agresją i złością. Shimada wszedł posłusznie do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdowała się jedynie jeden, wyższy rangą mężczyzna. Genji usiadł na odizolowanym od reszty krzeseł, spuszczając od razu spojrzenie. Jack chodził powolnym krokiem wokół stołu przy którym zasiadał jedynie Shimada. Morrison nawet nie spoglądał się na mężczyznę, który siedział spokojnie z opuszczoną głową, jakby pogodził się z tym co zaraz nastąpi.
Medytował. Wiedział, że pierwsze słowa nie powinny należeć do niego, mimo, że prawdopodobnie chciałby tego Morrison. Cisza trwała przez następne kilka minut. Jack stanął na centralnej części pomieszczenia, w miejscu, w którym miał w zwyczaju przedstawiać dane dotyczące przyszłych operacji, czy zmian w szeregach organizacji oraz personelu placówki. Tym razem nie odzywał się ani słowem. Spoglądał z wyższością na Genjiego, który ciągle siedział tak samo, bez ruchu. Shimada miał dość tej ciszy, chciał to mieć już za sobą. Wiedział że najprawdopodobniej czeka go wydalenie ze struktur Overwatch. O ironio, coś czego mężczyzna pragnął od początku, czekało go właśnie w momencie, w którym zmienił zdanie.- Twoje milczenie... mówi więcej... niż ujęłyby twoje słowa.
Shimada przerwał w końcu milczenie, ciągle nie podnosząc wzroku z szarej, matowej podłogi.
- Jak można to było tak spieprzyć?! Elita Overwatch na jednej z mniej skomplikowanych operacji! Co to w ogóle miało być?!
Krzyknął Jack, uderzając z impetem pięściami w stół, przegrywając tym samym walkę z tłumioną w środku złością, agresją i gniewem.
- To pytanie... nie powinno być kierowane do mnie.
Powiedział spokojnie mężczyzna, bez najmniejszych emocji w głosie. Morrison zamilkł na chwilę, jakby próbował ponownie zapanować nad emocjami.
CZYTASZ
Mów mi Angela
FanficDziewczyna zrobiła kilka kroków w głąb sali i pobladła niemal identycznie jak podtrzymywany przez jej przełożonego mężczyzna. - Co jest? Mercy? Mercy co się tam dzieje do cholery?! Krzyczał medyk, próbując utrzymać jakikolwiek kontakt z dziewczyną...