Prolog

87 17 10
                                    

     Dom okrył mrok, który wylewał się niemal z każdego zakątka drewnianej posiadłości. Z podwórka dochodziło wycie czworonogów, komunikujących się między sobą w tajnej konwersacji, tonąc w blasku pełni księżyca. Drzewa, które nie zgubiły okrycia na zimę, grały symfonię z wiatrem, przepuszczając go pomiędzy swoimi igłami, dając okolicy szatański koncert.

     Tylko przestarzałe metalowe koguty, zdobiące szczyty dachów, dumnie stały na warcie, nie przejmując się panującą atmosferą. W środku budynku były trzy osoby, których nastroje idealnie odwzorowywała aura przygnębienia, nie zważając na jutrzejszy dzień zakochanych.

     – Jesteś pewna, że to bezpieczne? – zapytał starzec, widząc jak kobieta dolewa do szklanki zielony płyn.

     – Zaraz się przekonamy. Gdyby coś poszło nie tak, zawsze możemy udać, że wcale jej tutaj nie było. – odpowiedziała szeptem, aby słowa nie dotarły do siedzącej przy stole postaci. – Później wrzucimy jej ciało do auta i zrzucimy je do jeziora. Wypadki chodzą po ludziach, przecież każdy o tym wie. Nie będzie pierwsza, która zechce poznać dno...

     – Coraz mniej podoba mi się twój plan. – Popatrzył na gościa, czując w sercu rozrywający ból. – Obyś miała rację.

     – Zawsze ją mam. A teraz idź i zagadaj ją, żebym mogła ukryć flakon z tym eliksirem. Przecież nie chcemy, aby nasza tajemnica wyszła na jaw. Mogłoby to znacznie pokrzyżować nasze plany.

     Staruszka uniosła butelkę, wypełnioną zielonym płynem i odliczyła kolejno po jednym kieliszku, dolewając go do mieszanki syropu jagodowego z sokiem jabłkowym. Z wprawą doświadczonego barmana, wymieszała drinki w shakerze, uprzednio dodając do niego kostki lodu, aby napoje porządnie się wymieszały, a ich ofiara nie rozpoznała składu, zanim go spożyje. W panującym mroku, z szatańskim uśmiechem, przypominała wiedźmę, której zamiary dość mocno naruszały ogólnie panujące maniery. Była niczym buldożer, który nie cofnie się przed niczym.

     Spojrzała przez ramię na oddalającego się mężczyznę i wyjęła ostrożnie z kieszeni niebieską tabletkę w kształcie diamentu. Osadziła ją na łyżeczce, po czym przygniotła drugim sztućcem, doszczętnie rozkruszając. Błękitny proszek wsypała do szklanki gościa, skrupulatnie pozbywając się najmniejszych okruszków. Zamieszała delikatnie płyn i włożyła do obu szklanek parasolki i rurki. Nadcinając odpowiednio plaster pomarańczy, przytwierdziła go do szkła, po czym ruszyła do stołu, przywdziewając maskę niepozornej babuni.

OPOWIEŚĆ (Nie) WIGILIJNAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz