Rozdział II

40 15 2
                                    

     Solina przywitała mnie cieniem, padającym na całą okolicę. Drzewa kryły się pod śnieżną kołderką, którą ktoś – jakby dla żartu – nałożył na całą okolicę. Podniosłam poziom temperatury w samochodzie, wracając myślami do Radka, który już się nie odezwał.
     Dom babci Heleny zawsze stał dla mnie otworem, więc już po pierwszych sekundach rozmowy wiedziałam, że to tam odnajdę tegoroczny azyl. Razem z panem Tadkiem tworzyli parę, która była jednym organizmem. To niesłychane, ale tylko ich związek był w stanie zaburzyć mi mój światopogląd. Mimo podeszłego wieku darzyli się nierozerwalnym uczuciem i szacunkiem, jakiego nigdy nie zaznałam. Jednak na tysiące poznanych przeze mnie osób, to była tylko jedna para, która wydawała się żyć w równoległym świecie.
Zajechałam pod drewniany domek i wyłączyłam silnik. Nawet w środku zimowej nocy ten pejzaż był jak z bajki. Pełnia księżyca oświetlała jezioro, zza którego tafli wyłaniały się Bieszczady. Oparłam głowę o zagłówek i zanurzyłam się w myślach.
     – Długo każesz nam na siebie czekać, dziecko. – Pan Tadek zapukał w okno i przedarł się głosem przez zamknięte drzwi.
     Uśmiechnęłam się na widok twarzy, pokrytej setkami zmarszczek. Twardy zarost zetknął się z moją skórą, kiedy starzec wziął mnie w ramiona. Przymknęłam oczy i oddałam się chwili. Nie potrafiłam określić uczucia, jakie towarzyszyło mi przy tych ludziach. Choć nie byliśmy związani krwią, czułam, że to właśnie oni są moją rodziną.
     Mężczyzna przejął z mojej dłoni bagaż i popędził mnie do domu. Pod nogami chrzęścił zamarznięty śnieg, którego drobinki wpadały mi do obuwia. Otrzepałam się przed wejściem i pozwoliłam, aby bijące z domu ciepło, zderzyło się z moim ciałem.
     W powietrzu jak zawsze unosił się zapach cynamonu i ziół, z których babcia Helenka przygotowywała swoje napary. Stół uginał się od przekąsek, a na jego środku stał półmisek z gołąbkami.
     – Nina! Dziecko ty moje, jak zawsze olśniewająco piękna! – Nim się obejrzałam, znalazłam się w pulchnych ramionach pani Zduńskiej.
     – A pani wciąż tak doskonale kłamie. – Oddałam uśmiech, pozostawiając na jej policzku pocałunek. Pokiwała głową z uśmiechem wymalowanym na twarzy i skarciła mnie wyciągniętym palcem.
     – Dajże jej coś do jedzenia, bo widzisz jaka kruszynka się z niej zrobiła. – Pan Tadeusz odstawił mój bagaż i włączył tryb gospodarza. – U was, w tej Warszawie, to nie macie takich rarytasów jak my tutaj. Stara jak coś upichci, to człowiek od razu marzy, aby mieć tyle żołądków co krowa, bo w jednym za cholerę się wszystko nie zmieści. – Podszedł do żony i ucałował jej skroń.
     – Oj, Tadziu, Tadziu. Ty coś ode mnie chcesz! – Zmrużyła oczy i wbiła palec wskazujący w jego tors.
     – A tobie tylko jedno w głowie. – Zwrócił się do babci Helenki, po czym przeniósł na mnie wzrok. – Widzisz, skarbie, głupcy twierdzą, że z wiekiem ludzie się uspokajają. A tu co?
     – Mówią tak, bo nie znają pani Helenki – odpowiedziałam i czekałam na ciętą ripostę.
     – I co ja z wami mam? Skaranie boskie! – Wzniosła ręce do nieba i udawała, że przejęła się naszymi przytykami. – No, już, wystarczy tych uszczypliwości. Jedzenie stygnie.
Wszystko co wychodziło spod ręki pani Heleny było prawdziwym orgazmem dla podniebienia. Jestem pewna, że nawet kanapka z szynką w tym miejscu smakowała całkiem inaczej. Staruszka oddawała po skrawku serca, wsadzając je do każdej potrawy. Byłam pewna, że już po kilku dniach pod jej dachem, nie byłbym w stanie wcisnąć się w ulubiony zestaw bielizny od Victoria Secret.
     Zjedliśmy kolację w akompaniamencie śmiechu i anegdot, które pan Tadeusz wyciągał z rękawa. W tamtym momencie uświadomiłam sobie, że próbując odnaleźć azyl, weszłam do jaskini lwa, który zabijał roztaczającą wokół siebie miłością. Próbując uciec przed szczęśliwymi parami, znalazłam się pod dachem jedynych ludzi, których połączyło prawdziwe uczucie. Karma do suka, która bestialsko się nade mną znęcała.
     Nie zauważyłam, kiedy ze stołu zniknęły półmiski z jedzeniem i brudne talerze. Odpływając myślami, wyłączyłam się na tak długo, że po beztroskiej rozmowie nie było już ani śladu.
     Pani Helenka stała przy kuchni, a w moją stronę zmierzał jej mąż z talerzem pełnym domowych ciasteczek.
     – Skosztuj. Osobiście pilnowałem, żeby ta stara jędza nic do nich nie dosypała. – Powiedział konspiracyjnym szeptem, jednocześnie puszczając oczko.
     Wyjęłam jedno i wsadziłam do ust. Miodowy posmak szybko zdominował moje kubki smakowe, a kruchość orzechów pozwoliła na rozkoszowanie się bakaliową przekąską. Podziękowałam skinieniem głowy i powróciłam wzrokiem do paleniska w kominku.
     Ogień fascynował mnie od dziecka. Jego dzika natura i piękno, ukryte w czerwonej poświacie, było mieszanką, która skrywała wiele tajemnic. Był nie do okiełznania, choć przy zachowaniu ostrożności, pozwalał się do siebie zbliżyć.
     Był jak ja – niedostępny, choć piękny.
     – Powinnam wiedzieć co mi pani podaje? – zapytałam, kiedy pani Helena zbliżyła się do mnie ze szklanką wypełnioną kolorowym drinkiem i uwieńczoną plastrem pomarańczy, choć nie sądziłam, że odpowie szczerze. Zduńska nigdy nie liczyła się z tym, co wypada. Robiła tylko to, na co miała ochotę i nie patrzyła na konsekwencje. Właśnie dlatego tak dobrze się dogadywałyśmy.
     – A naprawdę chcesz wiedzieć? – odparła, kładąc szklanki na stole. Odsunęła krzesło i siadła obok.
     – Wszystko mi jedno, tylko żeby było mocne. – Chwyciłam za szkło i wypiłam duszkiem alkohol. Poczułam gorycz anyżu i czegoś jeszcze, przełamaną kwaskowatym aromatem jagód. Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, co to było. Helena pospiesznie zabrała pustą szklankę z mojej ręki i poszła dorobić kolejnego drinka. – Takiego ścierwa już dawno nie piłam. Co to było? Napar ze schodzonych skarpetek dziadka? – zapytałam, wysyłając Panu Tadeuszowi buziaka w powietrzu.
     – Tego byś, moja droga, nie przeżyła – roześmiała się w głos, ukradkiem zerkając na męża. – Ten stary piernik trzyma go na specjalną okazję. Niech tylko Zimnicki coś wywinie, to zobaczysz, jaka siła drzemie w eliksirach Zduńskich!
     – Pamiętaj, Helenko. – Mężczyzna wstał od stołu i skierował się do wyjścia.. – Stary piernik to też ciacho, tylko takie, które z wiekiem jest coraz smaczniejszym kąskiem. – Idę do Zenka, bo coś mi się wydaje, że zanosi się tu na poważniejszą rozmowę. Uważajcie na siebie. – Poprawił poduszkę na sofie, ubrał się i wyszedł.
     – Teren czysty, opowiadaj teraz, co tak naprawdę cię do mnie sprowadza. – Pani Zduńska podała mi nowego drinka i usiadła przy stole.
     Drzwi zatrzasnęły się za jej mężem, a w domku zapanowała nostalgiczna atmosfera. Temperatura spadła o kilka stopni, stawiając na baczność maleńkie włosy, pokrywające moje ramiona. Jednak już po chwili poczułam uderzenie ciepła, które wybuchło w moim wnętrzu. W głowie zaczęło mi wirować, a czas jakby zwolnił.
     Siadając do picia z babcią Helenką wiedziałam, że nie wyjdę z tego trzeźwa, ale tempo w jakim odpływałam, było stanowczo zbyt szybkie. Kilkakrotnie zacisnęłam pięści, pozwalając krwi dopłynąć do zdrętwiałych opuszków palców.
Coś było nie tak, ale zrzucałam to na barki ogólnego przygnębienia.
     – To już nie wolno mi przyjeżdżać w odwiedziny u dziadków? – Spróbowałam powiedzieć na jednym wdechu, ale mój głos załamał się w połowie. Z każdą sekundą coraz bardziej było mi siebie żal.
     – W każde Walentynki przechodzisz taką załamkę? – zapytała staruszka, jakby nie zauważając tego, co się ze mną dzieje.
     Wierciłam się niespokojnie na krześle, starając się odnaleźć pozycję, która zmniejszy zawroty głowy. Z każdym ruchem zaczynała mnie obezwładniać błogość, która nie miała nic wspólnego z alkoholem – i tego byłam pewna.
     – Ty… – spróbowałam odnaleźć wzorkiem panią Zduńską. – Coś mi podałaś, prawda? Dlatego tak się czuję?
     Nie byłam pewna czy ostatnie słowa zdołały opuścić moje usta. Przed oczyma mignęła mi postać babci z szatańskim uśmiechem. Poczułam, jak nakrywa dłonią poją rękę i szepcze:
     – Śpij, dziecinko, a od jutra wszystko się zmieni…
     Ostatnim, co zdążyłam zauważyć, był leżący w rogu pokoju strój wróżki, który Helena szyła małej Lilianie na zbliżający się bal karnawałowy.
Odpłynęłam, zanurzając się w ciemnej otchłani…

OPOWIEŚĆ (Nie) WIGILIJNAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz