Rozdział VIII

29 14 2
                                    

     Znałam to mieszkanie.
     To był mój azyl w Warszawie.
     Choć na meblach brakowało kilku dodatków, a w ich miejscu pojawiły się nowe, to wiedziałam, że jestem u siebie. Tylko pani Helena nie pasowała do tego widoku. Chodziła po pomieszczeniach, z podziwem przyglądając się każdemu kątowi.
     – Śliczne mieszkanie. – Doceniła mój gust. – Choć nieadekwatne do czasów, w jakich się znajdujemy.
     – Co masz na myśli? – zapytałam, szukając w kuchni zegara, na którym wyświetlała się data i godzina.
     Był 14 lutego 2068 rok.
     Spojrzałam pytająco na wróżkę, która potwierdziła skinieniem głowy prawdziwość daty. Odruchowo wyjrzałam przez okno w kuchni, aby zobaczyć co się zmieniło. Na ulicach roiło się od ludzi, którzy wyglądali na szczęśliwych. Z dzielnicowego parku zniknęły drzewa, a zastąpiły je betonowe budowle z kolorowymi szyldami. Nie widziałam ani jednego dziecka, które każdego dnia wydzierało się pod oknem.
     Azyl.
     Brakowało tam tylko mnie.
     Minęłam babcię Helenkę i przeszłam do salonu. Na wypasionym fotelu z wieloma funkcjami siedziała starsza kobieta. Miała na sobie elegancką sukienkę, która podkreślała jej idealne kształty. Na nogach spoczywały złote klapki na obcasie, które komponowały się z całym strojem.
      – Jeśli to ja, to przysięgam, że nigdy nie zrezygnuję z treningów. – Szturchnęłam łokciem wróżkę.
      – Patrzysz na nią, ale jej nie widzisz. – Była poważna. Zbyt poważna. – No podejdź do niej i spójrz na nią. Tylko otwórz oczy szerzej.
     Zrobiłam, co kazała.
     Staruszka trzymała w ręce tablet, na którym wyświetlały się zdjęcia Zośki i jej dzieciaków. Była tam również Marta z Dawidem, babcia Helenka z dziadkiem Tadziem, Olga z Zimnickim i Radek. To na nim zatrzymała slajdy. Jej drżąca ręka zawisła w powietrzu, a twarz stała się niczym płótno, na którym malarzy przedstawił pejzaż, namalowany wyrzutami sumienia i błędami.
     – Dlaczego jest taka smutna? – zapytałam, współodczuwając jej ból.
     – Ponieważ jest sama. – Zduńska sięgnęła do półmisku z owsianymi ciasteczkami i poczęstowała się jednym z nich. – Nikt jej nie odwiedza, nikt o niej nie pamięta. A wiesz, dlaczego? – Po pierwszym kęsie skrzywiła się i wypluła ciastko w niebieską chusteczkę w kształcie diamentu. Zebrała z języka resztę płatków i nalała sobie herbaty, którą obficie przepłukała usta. – Co za obrzydlistwo!
     – Nie każdy piecze tak dobrze jak pani. – Rzuciłam komplementem, pamiętając smak jej wypieków. – Gdzie się podziali wszyscy moi przyjaciele?
     – Odeszli. – Wzruszyła ramionami. – Założyli rodziny, wyjechali i zapomnieli o Ninie, która żyła w swoim imprezowym świecie. Każdy z nich odnalazł miłość.
     – Każdy? – zapytałam, przenosząc wzrok na ekran tabletu. – Radek też?
     – A ty myślałaś, że całe życie będzie całował ziemię, po której stąpasz? – Roześmiała się, ale w tym śmiechu nie było krztyny radości. – Byłoby tak, gdybyś nie odrzuciła jego uczucia. Jednak ty wolałaś się oszukiwać, tkwiąc w utopijnym świecie.
     – Nie wierzę ci! – krzyknęłam. – Zośka w życiu nie zostawiłaby mnie samej. Jesteśmy razem od lat i nic, ani nikt, nie byłby w stanie nas rozdzielić!
Miałam dość pouczających dyrdymałów, wychodzących z jej ust. Kim ona była, aby mówić co jest prawdą?! Buzowały we mnie sprzeczne emocje, chcące wyjść na zewnątrz. Nie wierzyłam w to, że moja przyjaźń z Zochą ma swoją datę ważności. Nic, ale to nic nie było w stanie nas rozdzielić.
     Chyba, że…
     – Wiktor. – Jedno słowo potwierdziło to, o czym myślałam. – Kiedy oni budowali rodzinę, ty robiłaś wszystko, aby im to uniemożliwić. Zarażałaś moją wnuczkę pesymistycznymi przemyśleniami, wysysając z niej całą energię. W końcu zażądałaś od niej tego, czego dać ci nie mogła.
     W tym momencie mój umysł zaczęły zalewać stop klatki, w których widziałam całe swoje życie. Były niczym film, oglądany na przyspieszeniu. Widziałam, jak imprezujemy w różnych lokalach, jak wyciągam Zośkę z aresztu i jak wraca do Wiktora, kolejny raz tłumacząc, że zrobiła to dla mnie. Obserwowałam, jak Radek wyjeżdża i na lotnisku poznaje kobietę, z którą układa sobie życie w New Jersey. Jaki jest szczęśliwy u boku innej. Pojawiła się także Marta, która patrzy na mnie z zawodem, gdy wytknęłam jej ignorancję, kiedy nie zgodziła się na wspólne wakacje. Nawet teraz widziałam w jak kiepskim była stanie, ale wtedy, nie zapytałam jej o powód. Na koniec zobaczyłam twarze wszystkich moich znajomych, którzy ode mnie odchodzą. Odruchowo wyciągnęłam ku nich dłoń, jednak żadnego nie byłam w stanie dosięgnąć. Ruszyłam pośpiesznie w ich kierunku, starając się ich dogonić, kiedy nagle wszystko zniknęło, a przede mną powrócił salon.
     – Boże, co ja najlepszego narobiłam? – zapytałam Heleny, rozumiejąc żal, którym pokryte było starcze serce mojego alter ego. – Ja, ja, ja…. – Po raz pierwszy zabrakło mi słów.
      Raz jeszcze popatrzyłam na mnie z przyszłości i poczułam, jak na moim ramieniu zaciska się dłoń magicznej poczwary.
      Wszystko zniknęło.

OPOWIEŚĆ (Nie) WIGILIJNAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz