Epilog

36 14 16
                                    

     – Nie, nie, nie! – darłam się w niebogłosy, rzucając się po łóżku.
     – Nino, kochanie, obudź się! To tylko zły sen. – Babcia Helenka czule pogłaskała mnie po czole, odgarniając zabłąkane kosmyki, przyklejone do spoconej twarzy.
     Zerwałam się w pośpiechu, odrzucając na bok koc. Tym razem byłam w jej domu.
     – Zostaw mnie ty wstrętna, nieczuła pokrako! Tym razem nie pozwolę ci przeorać mnie emocjonalnie i zamordować raz jeszcze! – Cisnęłam w staruchę poduszką.
     Kobieta nie przewidziawszy mojego ruchu, upadła na podłogę. Nim zdążyłam się zorientować, że jest w babcinym fartuszku, a skrzydła i różdżka leżą wygodnie na tiulowej sukience Lilki w kącie pokoju i w niczym nie przypominają tych rekwizytów, które miała wróżka, pan Tadeusz pomagał żonie podnieść się z podłogi.
     – No, moja panno, musisz uważać. Ja już mam swoje lata, a taki upadek mógłby roztrzaskać mi biodro. W tych czasach nie byłabym w stanie podrywać facetów na balkonik. – Helena ucałowała dłoń męża i pogłaskała go po policzku.
     Tadeusz zaprowadził żonę do stołu i pomógł jej usiąść. Przesunęłam dłońmi po twarzy i ruszyłam za nimi. Wszystko wyglądało tak, jak przed całą tą zwariowaną historią. Znów byłam w Solinie, a na stole stały nasze szklanki po wczorajszych drinkach.
     – Wróciłam, tak? A to wszystko to był tylko jakiś popieprzony sen? – dopytywałam, przerzucając małżeństwo wzrokiem.
     – Helenko, mówiłem ci, że ten absynt to nie był dobry pomysł. Dziewczyna totalnie odjechała. – Zduński pokiwał głową, karcąc żonę wzrokiem.
Odruchowo popatrzyłam na kuchenne blaty i dostrzegłam butelkę z Zieloną Wróżą. To stąd gorycz i smak anyżu! Jednak nadal brakowało mi kliku puzzli, pasujących do tej układanki.
     – Ale absynt nie mógłby wywołać takich halucynacji… – głośno myślałam, zastanawiając się co przyczyniło się do mojego stanu.
     – Jak to nie? Przecież jest z piołunu! Każdy wie, że wycofali go właśnie dlatego. – Dziadek obruszył się, powielając stereotypowy mit.
     – To bujda, panie Tadeuszu. Po pierwsze nie tylko z piołunu, ale i anyżu, kopru włoskiego i ekstrakcji innych ziół. Po drugie zawartość tujonu jest tak znikoma, że prędzej padniesz z przedawkowania alkoholu, niż odczujesz jakiekolwiek halucynacje. To nie to… – Wyjaśniłam, obalając najstarszą z legend.
     – A może… – zaczęła nieśmiało Helena, międląc w rękach fartuch. – Może to przez tą tabletkę od Michasia?
     Kobieta opuściła głowę i patrzyła na nas spod powiek. Wyglądała jak dziecko, które coś przeskrobało, a teraz boi się ponieść konsekwencje.
     – Heleno, o jakiej tabletce ty mówisz, do licha? – Tadeusz ciągnął żonę za język. Wsadził pod jej brodę dłoń i delikatnie uniósł ją do góry. – No, dalej. Mów kobieto, co to było!
     Przez głowę zaczęły przewijać mi się różne substancje psychoaktywne, z jakimi miałam styczność podczas pracy w prosektorium. Na myśl przychodziło mi ich zbyt wiele, abym była w stanie wystarczająco mocno uściślić grono podejrzanych. Wiedziałam, że musiało to być mocne dziadostwo, bo zwykłe prochy nie przynosiły takich efektów.
     – Wczoraj, jak byłam u Jadzi, to jej wnuczek opowiadał o magii niebieskiego diamentu. Mówił, że jedna tabletka jest w stanie poradzić sobie ze wszystkimi problemami, magicznie je rozwiązując. No i dał mi jedną na czarną godzinę. – relacjonowała. – Wczoraj, kiedy przyjechałaś taka załamana, chciałam ci pomóc i mogłam odrobinkę ci tego dosypać…
     Przymknęłam oczy i głęboko nabrałam powietrza. Lubiłam się grubo zabawić, ale MDMA nie widniało w gronie zaufanych substancji. Przypuszczając, co mogła mi podać, sięgnęłam po telefon i wpisałam w przeglądarkę „blue punisher”. Nie musiałam daleko szukać, bo już trzecia grafika wyświetlała maleńkie, niebieskie tabletki, wyglądem przypominające diamenty.
     Kiedy pracowałam jeszcze w prosektorium, często widziałam skutki przedawkowania tego ścierwa. To, do jakiego stanu potrafiły doprowadzić swoje ofiary, doskonale zrażało do doświadczeń z jego udziałem.
     – Czy tamta tabletka wyglądała w ten sposób? – zapytałam, odwracając ekran w jej stronę. Od razu rozpoznała tabletki i pokiwała twierdząco głową. – To „Niebieski kat”. Jedna z najsilniejszych pigułek ekstazy. Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, że mogła mnie zabić?!
     W oczach Heleny dostrzegłam panikę, więc od razu zmieniłam ton i przypomniałam sobie słowa wróżki. Przybrałam na twarz pocieszający uśmiech, uświadamiając sobie, że nie mogłam jej winić za to, że chciała mi pomóc. Odstawiając telefon, zauważyłam wiadomość od doktorka.
     „Chciałem się tylko pożegnać. Jutro wyjeżdżam. Dziękuję Ci za wszystko.”
     Czyli to prawda, on wyjeżdża.
Wstałam raptownie, jednak moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Poczułam zawroty głowy i ponownie opadłam na krzesło. W takim stanie nie mogłam wsiąść do samochodu i jechać naprawić to, co tak epicko spieprzyłam. Wybrałam numer pierwszego taksówkarza, jaki wyświetliła mi wyszukiwarka internetowa i już po kilku kwadransach siedziałam w samochodzie, wracając do Katowic.
     – Nina, co się dzieje? Nic nie zrozumiałam z tego co mówiłaś. – Zośka patrzyła na mnie jak na kosmitę, tańczącego zorbę na rynku w Toruniu.
     – Twoja babcia zafundowała mi Dickensowską przejażdżkę emocjonalną, pakując we mnie pięciokrotną dawkę metamfetaminy połączonej z absyntem. Wiem, że jestem potworną przyjaciółką, ale potrzebuję twojej pomocy!
     – Mamo! Mamo? – krzyknęła, odwracając głowę do środka mieszkania. – Muszę na chwilę wyjść, zajmiesz się dziećmi?
     Kiedy tylko otrzymała potwierdzenie, założyła w pośpiechu buty i chwyciła do ręki płaszcz. Zwinęła z komody kluczyki i łapiąc mnie za rękę, pociągnęła do samochodu. Nie zadawała zbędnych pytań. Bez wahania zaofiarowała pomoc, nie wiedząc nawet w co się pakuje. Cholera, ona naprawdę była skarbem, którego nie doceniałam.
     – Jedź, nie mamy czasu. Jeśli nie zdążę, to przepowiednia wróżki się spełni! – ponaglałam, złoszcząc się na brak czasu.
     – Boję się zapytać o kim ty mówisz, ale eliksir babci musiał zrobić ci z mózgu jajecznicę, skoro zaczęłaś wierzyć we wróżby.
     Ruszyłyśmy z podjazdu, kierując się w stronę mieszkania Radka. Po drodze opowiedziałam wszystko Zośce, która co chwilę wybuchała śmiechem. Dla niej ta sytuacja była jedynie wyimaginowaną marą, która nijak miała się do realności. Ja jednak nie chciałam sprawdzać czy to będzie prawda. Miałam zbyt dużo do stracenia.
     Kiedy zajechałyśmy pod blok, nie czekałam aż Zimnicka zgasi samochód, tylko wyskoczyłam, gdy tylko zbliżyłyśmy się do krawężnika. Nie kłopotałam się ubieraniem płaszcza i w nosie miałam krzyk przyjaciółki, nakazującej mi ochłonięcie. Biegłam z całych sił na trzecie piętro, by móc wtulić się w ramiona swojego mężczyzny.
     Kiedy stanęłam przed jego drzwiami, moja ręka zawisła w powietrzu, bojąc się upaść na drewnianą powierzchnię.
     – Chyba się teraz nie wycofasz? – zapytała, kiedy z zadyszką dotarła do piętra doktorka.
     – A co, jeśli się spóźniłam? – Dotąd niebrany pod uwagę scenariusz, zasiał ziarno zwątpienia w moim umyśle.
     Uniosłam głowę do góry i postanowiłam już nigdy więcej się nie podawać. Zapukałam mocno w drzwi i czekałam, aż się otworzą. Jednak nic się nie stało. Doktorek nie wyszedł i nie wpadł mi w ramiona, wyznając mi dozgonną miłość.
     I co, tak to się miało skończyć?
     Kopnęłam z całych sił w drzwi i zaczęłam walić w nie pięściami, chcąc wyładować nagromadzoną się złość.
     – Otwieraj te pieprzone drzwi! – krzyczałam, nie zważając na to, że ktoś mógłby mnie usłyszeć. – Nie miałeś prawa mnie tutaj samej zostawiać i wyjeżdżać!
     Zośka odsunęła mnie siłą i przytuliła mocno, głaszcząc pocieszająco po głowie.
     – Zbieraj się, chyba że wolisz tu użalać się nad sobą? – zapytała, trzymając mnie dłońmi za twarz.
     – Lotnisko? – W głowie zabłysnęła mi lampka z komiksu, która oświetliła mi umysł. Szybko zgasła, kiedy zdałam sobie sprawę, że odnalezienie kogokolwiek w tamtym miejscu nie będzie wcale takie łatwe. – Ale wiesz, że tam są setki osób?
     – A możemy coś stracić? – zadała trafne pytanie. – Więc chodź i nie marudź. W razie czego nie będziesz miała żalu o to, że nie spróbowałaś.

                           ***

     Wpadłyśmy na lotnisko, nie mając kompletnie żadnego planu działania. Zośka zaczęła szukać miejsca do zaparkowania, a ja wyleciałam, aby nie tracić czasu. Dopiero po przekroczeniu obrotowych drzwi, zdałam sobie sprawę, że znalezienie jednej osoby będzie niesamowicie trudne. Przysłowie o znalezieniu przysłowiowej igły w stogu siana, od razu nabrało innego znaczenia. Zwątpiłam, bojąc się tego, że wyimaginowana zjawa ze snu może mieć rację, a przeznaczenie i tak mnie dopadnie.
     Stałam na środku, mijana przez dziesiątki osób, które przemierzały lotnisko. Dopiero huk, który rozległ się za moimi plecami, sprawił, że wyrwałam się z transu. Przy drzwiach leżała Zośka z rozwalonym nosem. Chcąc się powycierać, roztarła krew po twarzy, wyglądając jak ofiara przemocy domowej. Ktoś krzyczał, wzywając pomocy, tym samym skupiając wzrok wszystkich przechodniów.
     Nim zdążyłam się do niej przepchnąć, zauważyłam, że tuż obok niej kuca nie kto inny jak…
     – Radek! – krzyknęłam, odpychając pozostałe osoby, które stały na drodze do mojego szczęścia. – Ja nie wiedziałam, że to miał być klucz. Masz go? Ja go chcę! I kupię sobie taki niebieski breloczek w kształcie diamencika.
     Mówiłam bez sensu, chcąc przekazać mu jak najwięcej informacji naraz. Gubiłam się w tym, co miało miejsce naprawdę, a co było tylko snem. Ale wiedziałam jedno – za nic w świecie nie mogę dopuścić do tego, aby dziś wyleciał z Polski. Oczyma wyobraźni widziałam, jak wpada w ramiona flądry, którą pozna w New Jersey.
     – To już nie aktualne. Ale skąd ty wiesz o kluczach? – zapytał oschle, choć w jego oczach dostrzegłam nadzieję. Tak! To właśnie jej zamierzałam się trzymać.
     – Absynt z metamfitaminą. Nie pytaj, później ci wszystko wytłumaczę. – Uklękłam obok niego i złapałam go za dłonie. – Wiem, że jestem zimną suką i okropnie cię potraktowałam, ale ja się zmieniłam! Chcę stawiać kolejne kroki, ale mogę je zrobić tylko wtedy, kiedy ty będziesz kroczył razem ze mną. Ja… – zatrzymałam się, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie próbuję mu powiedzieć.
     – Hallo! Czy ktoś jeszcze pamięta o tym, że ja tu jestem ofiarą? – Głos Zośki oderwał mnie na moment od oczu doktorka. Trzymała się za rozwalony nos, próbując zatamować krwawienie.
     – Przestań tamować krwotoku i nachyl się do przodu. – Radek posadził ją na krześle. – A ty mów dalej.
     – Ja myślę, że mogłabym, no wiesz. – Próbowałam obejść temat. Wzrok wszystkich wbijał się we mnie z każdej możliwej strony. Czułam, że zaczyna brakować mi powietrza, a hiperwentylacja wyciąga do mnie metaforyczną dłoń.
     – Powiedz to, Nino. – Zabrzmiał ostro, wymuszając na mnie wyznanie.
     – Myślę, że zaczynam się w tobie zakochiwać. – Wyszeptałam tak cicho, że ledwo sama się słyszałam.
     Ale on mnie usłyszał.
     Na jego twarzy pojawił się najbardziej zniewalający uśmiech, jaki widziałam w życiu. Nie patrząc na obolałą Zośkę, wstał i uniósł mnie w ramionach, przyciskając mocno do siebie. Przylgnęłam do niego, wsadzając w ten uścisk całą swoją siłę. Chciałam tak trwać aż do końca swoich dni, nie wypuszczając go nawet na moment.
     – Co ona powiedziała? – zapytał ktoś z tyłu.
     – Że mnie kocha! – Krzyknął Radek i spróbował wpić się w moje usta,
     – Że mogę cię pokochać! – sprostowałam, zbliżając do niego usta.
      – Tyle mi na razie wystarczy.

                          ***

     Oddając się takiej miłości, na jaką każdego z nich było stać, nie mieli pojęcia, że ta scena miała jeszcze jednego widza.
     Kogoś, kto znał ich bardzo dobrze.
     Kogoś, kto dobrowolnie wycofał się z ich życia, a w szczególności z JEJ życia.
     Stał i patrzył z boku, na klęczącą Zośkę, która czekała aż krwotoku ustanie. Wiedział, że nie może podejść i zrobić tego, na co miał ochotę. Chciał choć na moment ją przytulić i powiedzieć jej, jak ważna jest dla niego. Chciał poznać jej dzieci i brać udział w ich życiu, pełniąc funkcję wujka, którym przecież był.
     W momencie, którym chciał odejść, ich spojrzenia się spotkały, a wszystko dookoła przestało istnieć dla nich obu. Uśmiech szybko zszedł z jej twarzy, na której wymalowało się zdziwienie, połączone z nadzieją.
     - Mateusz - Zośka nie potrafiła zaufać swoim zmysłom.
     Mężczyzna poczuł, jak jego tętno przyspiesza, kiedy jej usta wypowiedziały jego imię.
     Posłał jej delikatny uśmiech, po czym zniknął w tłumie, udając się na zaplanowany lot.

OPOWIEŚĆ (Nie) WIGILIJNAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz