Lavender
W ostatnią niedzielę czerwca wybrałam się razem z Aureliusem na wyspę Guernsey. Położona była na kanale La Manche, nieopodal francuskiego wybrzeża. Mieszkał na niej jego stary profesor, który przygotowywał go przez wiele lat do zawodu uzdrowiciela i dlatego zrodziła się między nimi silna nić porozumienia. Ja raczej nazwałabym to już przyjaźnią, z której oni sami chyba wcale nie zdawali sobie sprawy.
Odkąd stary czarodziej przestał pracować w Mungu i owdowiał przed trzema laty, Auri odwiedzał go regularnie raz w miesiącu, a przynajmniej bardzo się starał. Nie był to dla niego przykry obowiązek, a swojego rodzaju bardzo przyjemny zwyczaj. Chciałam poznać człowieka, o którym mój przyszły mąż opowiadał z tak wielkim szacunkiem. Wzruszyła mnie ta ich więź, dlatego tym razem postanowiłam popłynąć razem z nim, gdy tylko mi oznajmił, że w ten weekend wybiera się do profesora Grahama Eaglestone'a. Auri zwykle wybierał na swoje podróże teleportację, ale wspólnie ustaliliśmy, że zrobimy sobie wycieczkę i część drogi spędziliśmy w pociągu, zaś pozostałą na promie.
Stałam przy relingu, patrząc na wyłaniające się z porannej mgły Wyspy Normandzkie. Podobały mi się, ale nie potrafiłabym wytłumaczyć dlaczego. Przyjemne było uczucie pozostawienia za plecami Anglii, razem z moimi koszmarami. Aurelius podszedł do mnie po cichu, trzymając w dłoniach dwa kubki parującej, czarnej kawy z dodatkiem cynamonu. Ten poranek był dość chłodny i cieszyłam się, że Auri pomyślał o czymś ciepłym. On miał w zwyczaju odgadywać moje myśli, jakby w nich czytał. Wzięłam z jego rąk kubek i nie kryjąc zadowolenia, wypiłam kilka łyków. Trwaliśmy wciąż w milczeniu, kołysani spokojnymi powiewami wiatru. Patrzyłam na tego dnia dość spokojne morze, dostrzegając niewielkie fale bez wzburzonych, spienionych grzbietów.
– Nie jest ci zimno?
– Nie – odpowiedziałam swobodnie. – Mamy czerwiec.
– Ale jest wcześnie rano i jesteśmy na środku kanału – stwierdził rzeczowo.
Miałam na sobie lnianą sukienkę sięgającą kolan i lekki sweter zapinany na kolorowe guziki. To mi zupełnie wystarczało.
– Nie martw się – odpowiedziałam, wspinając się na palce i całując go lekko w nos.
Odwróciłam się w stronę wody. Jej widok mnie uspokajał. Mogłabym się patrzeć na nią godzinami, nigdy by mi się nie znudziło.
– Podoba ci się?
– Tak – odpowiedziałam z uśmiechem. – Już widać powoli zarys wyspy. I czuję jej ducha.
– Ducha? – zdziwił się szczerze, obejmując mnie lekko w pasie. Spojrzał intensywnie w tę samą stronę, co ja, bo być może również chciał tego doświadczyć.
– Każda wyspa ma swojego ducha – podjęłam się wyjaśnienia tego tematu. – Chodzi o to, że jest oddzielona od reszty Wielkiej Brytanii. W takim miejscu można stworzyć niewielką społeczność, która czuje swoją odrębność i to pod każdym względem. Holy Island była dla mnie zawsze azylem. To właśnie tam czułam się bezpiecznie. Mogłam się tam schować przed całym światem.
– I już z daleka czujesz ducha Guernsey?
– Tak – przyznałam. – Tylko spójrz na jej piękno.
Z daleka mogliśmy dostrzec ogromne skały okalające piaszczyste plaże w niewielkich zatoczkach. Ptaki unoszące się swobodnie nad powierzchnią roziskrzonego słońcem morza. Kutry rybackie dryfowały w swoich strefach, rozpoczynając poranny łów. Nie umiałam przestać zachwycać się ciepłem i atmosferą wyspy, do której się zbliżałam.
CZYTASZ
Niezniszczalna. Historia Lavender Brown.
FanfictionIdiotka. Beznadziejnie zakochana wariatka. Gryfonka. Robiła z siebie tygodniami pośmiewisko. Zazdrośnica. Nie potrafiła znieść odrzucenia. Potem pewnie pieprzyła się z każdym w Hogwarcie. Tak było kiedyś. A później. Przeżyła Bitwę. Przeżyła atak Gre...