Lavender
Kiedyś myślałam, że wszystko to, co złe, już mnie dotknęło. Przecież świat powinien funkcjonować tak, że każdy otrzymuje z góry określoną dawkę bólu i cierpienia, którego może doświadczyć. I to powinno wystarczyć, cholerne koło nieszczęść zamknąć. Zniknąć.
Byłoby wtedy sprawiedliwie.
Po powrocie z Londynu zatrzymaliśmy się na werandzie naszego domu na Guernsey. Stanęliśmy na starych, skrzypiących deskach, odrestaurowanych przez nas wiele lat temu z tak wielką starannością. Nasz dom, życie, początek i koniec.
Spoglądaliśmy w milczeniu na zachodzące słońce. Było piękne, lawendowo – złote, wyjątkowe. Pomalowało niebo niespotykanymi barwami, które odbijały się w mojej duszy.
Tak wiele ich widzieliśmy, lecz żadne z taką mocą mnie nie dotknęło.
Staliśmy tak, wtuleni w siebie, wciąż bez pamięci zakochani. Słowa nie były nam potrzebne.
Po raz pierwszy wracaliśmy na wyspę bez dzieci. Nasze życie miało się zmienić na zawsze.
Byliśmy na te zmiany gotowi. Na nic innego, poza pięknymi, spokojnymi latami, wypełnionymi miłością i wzajemnym zrozumieniem.
Pozwoliłam, żeby Aurelius zamknął mnie w swoich bezpiecznych ramionach. Utonęłam w nich, czując bicie jego silnego serca. Delektowałam się chwilą, w której oparł podbródek o moje ramię, a potem odsunął włosy, by pocałować mnie delikatnie w szyję tuż pod uchem. Odwróciłam się do niego, gdy słońce pożegnało już dzień. Otoczyłam ramionami jego talię, przyciągając go do siebie bliżej. Wspięłam się na palce i pocałowałam go. Delikatnie, lekko, z paletą niewyobrażalnie dobrych uczuć, które chciałam mu dać.
Oddał pocałunek z pasją, jakby chciał go przedłużyć za wszelką cenę.
I nigdy już nie wejść do domu, gdzie jego szklana, zbudowana specjalnie dla mnie klatka bezpieczeństwa, miała zostać rozbita na milion odłamków, które mogły nas zranić. Które mogły nas zabić.
Czy on nie wiedział, że wszelkie kłamstwa tylko niszczą, zamiast budować? Czy Auri nie czuł, że to wszystko na nas runie? Jak mógł tak bardzo we mnie nie wierzyć, że coś przede mną zataił?
Odsunęłam się od niego, uśmiechając lekko, maskując rytm mojego zdradliwego, rozdygotanego niepokojem serca.
– Teraz, gdy nie ma dzieci, nie musimy być aż tak ostrożni – zauważył z błyskiem w oku.
– Chciałbyś zachowywać się tak, jak na początku naszego pobytu na Guernsey?
– Nie miałbym nic przeciwko temu. Mamy trochę nowych mebli, które nie zostały w taki sposób sprawdzone. Tak być nie powinno, Lav. To wielkie zaniedbanie z naszej strony.
– Jeszcze całe życie przed nami – odparłam i chwyciłam jego dłoń, którą przytuliłam do policzka. – Prawda, Auri?
Nie odpowiedział, a jego ciepłe oczy zaszkliły się, choć udawałam, że tego nie dostrzegam.
Oddałabym wszystko, co posiadaliśmy, abym nie musiała oglądać go tak zmartwionego, tak zdruzgotanego.
Weszliśmy do domu, zachowując całkowitą ciszę.
Ta cisza mnie dusiła z każdą chwilą coraz bardziej.
Właśnie w tym miejscu nasza bajka, napisana przez nas samych z taką starannością się kończyła.
Miałam wrażenie, że moje serce tłucze się boleśnie o żebra. Oddech nie potrafił zgrać się z resztą ciała. Aurelius powinien usłyszeć ten nierówny rytm, jednak zawzięłam się i chciałam być silna. Podeszłam do kuchni. Z uśmiechem zapytałam, czego się napije. On mi odpowiedział, że herbaty, a ja przecież dokładnie wiedziałam, jak przyrządzoną lubił najbardziej.
CZYTASZ
Niezniszczalna. Historia Lavender Brown.
FanfictionIdiotka. Beznadziejnie zakochana wariatka. Gryfonka. Robiła z siebie tygodniami pośmiewisko. Zazdrośnica. Nie potrafiła znieść odrzucenia. Potem pewnie pieprzyła się z każdym w Hogwarcie. Tak było kiedyś. A później. Przeżyła Bitwę. Przeżyła atak Gre...