Holy Island. Wyspa położona u północno – wschodnich wybrzeży Anglii. Zamieszkała przez sto trzydzieści cztery osoby. Znałam każdego i nikogo się nie bałam. Wszyscy mieszkańcy się tu znali, chociaż każdy skrywał tajemnice. Mimo wszystko było bezpiecznie. My ukrywaliśmy naszą magię, inni mugolskie sprawy, o które nie wypytywaliśmy.
Pięknie nam się tutaj żyło. Tutaj, na tej ziemi otoczonej z każdej strony przez raz spokojne, raz wzburzone i huczące morze. Ziemia ta przesiąknięta była historią, tą ważną dla świata związaną z najazdami Wikingów oraz tą ważną dla mnie, dla mojej rodziny, która zamieszkiwała ją od wieków. Przynajmniej tak zawsze twierdził tata.
Moje miejsce na świecie. Moja maleńka wyspa, na której mogłam się skryć przed resztą świata. Spokojna i samotna, pasowała do mnie idealnie, chociaż kiedyś, jeszcze całkiem niedawno temu, moim jedynym marzeniem było opuszczenie jej na zawsze. Teraz powitałam ją z uśmiechem na ustach, gdy tylko moje stopy dotknęły tej właśnie ziemi.
I po cichu marzyłam o tym, aby już tutaj zostać.
Bo byłam wdzięczna, że mogłam tutaj wrócić, cała i zdrowa, choć złamana.
Opuszczenie szpitala było trudne, ale nie niewykonalne. Wystarczyło pójść za rodzicami. Potem delikatnie wyjaśnić im, że nie mogę się teleportować. Zmusić ich tym samym do podróży mugolskimi środkami transportu. Przełknąć ich zdziwienie, milczenie i rozczarowanie. Drobnostka. Byłam i jednocześnie nie byłam na to przygotowana, ale musiałam się z tym zmierzyć. Rodzice wybrali milczenie w naszej relacji. Relacji, która niejako musiała się stworzyć na nowo. Bo przecież ja nie byłam tą samą Lavender Brown, którą po raz ostatni widzieli na londyńskim peronie.
A oni i tak nie znali całej prawdy. I mieli jej nie poznać nigdy. Wiem, że ta prawda mogła ich zniszczyć, a ja nie mogłam do tego dopuścić. Byłam ich jedynym, jednak dorosłym już dzieckiem i chciałam ich przed tym ochronić. Podejrzewałam, że mój ojciec mógłby się załamać. Nieustannie zadręczać się tym, że nie był w stanie mi pomóc.
Mama. Mama na pewno by to przeżywała na swój sposób. Jednak znając ją, skupiłaby się na aspekcie, którego ja nawet nie brałam pod uwagę. Martwiłaby się o to, że teraz nikt mnie nie zechce i nigdy nie wyjdę za mąż, stając się ich ciężarem, zamiast radością.
Pierwszego dnia po moim powrocie rodzice usiłowali ze mną porozmawiać. Znaleźliśmy się w domu, w bezpiecznym miejscu, a ja wiedziałam, że jestem im to winna. Byli ciekawi, byli dumni, jednak wciąż zmartwieni, tym, w czym uczestniczyłam. Zaczęli zadawać pytania, na które starałam się im odpowiedzieć, najlepiej jak potrafiłam. Mówiłam o siódmym roku w szkole, już teraz otwarcie. Snułam opowieści o Gwardii Dumbledore'a i jego członkach. Wyjaśniałam, dlaczego działaliśmy i co konkretnego robiliśmy. Opowiadałam o tym, jak trudny był to dla nas rok. Przyznałam się, że często odczuwałam strach. Ale gdy nadeszła chwila bitwy on gdzieś zniknął, rozproszył się, ponieważ nadszedł czas na działanie.
I na tym musiałam moją opowieść skończyć. Ostatnim etapem było opowiedzenie o moich ranach, o samym ataku, bez szczegółów, bez tego szczegółu. Tyle musiało im wystarczyć.
Czuli, że nie powiedziałam im o wszystkim, ale nie zamierzali na mnie naciskać.
W domu szybko dojdziesz do siebie i będziesz mogła żyć dalej. Będziesz mogła pomyśleć o przyszłość. Tak mówił tata i byłam pewna, że on wierzy w słuszność wypowiadanych przez siebie słów. Jakoś zawsze wszystko się ostatecznie, pomimo trudności, układało.
Odwracałam wzrok, nie będąc jeszcze w stanie kontynuować tej rozmowy. Moja przyszłość była taka zamglona, niepewna i nie chciała o niej rozmyślać.
![](https://img.wattpad.com/cover/310766740-288-k925694.jpg)
CZYTASZ
Niezniszczalna. Historia Lavender Brown.
FanfictionIdiotka. Beznadziejnie zakochana wariatka. Gryfonka. Robiła z siebie tygodniami pośmiewisko. Zazdrośnica. Nie potrafiła znieść odrzucenia. Potem pewnie pieprzyła się z każdym w Hogwarcie. Tak było kiedyś. A później. Przeżyła Bitwę. Przeżyła atak Gre...