Rozdział 8.

406 20 5
                                    

Pov Emory

- Ale jak to wylatujecie?

- No normalnie. Samolotem. Nie będę wam już przeszkadzać, pójdę już.

- Nie możesz.

- Nie mogę? - zapytałam lekko drwiąco.

- Oczywiście, że możesz. Ale co będziesz robić? Ostatnie godziny tutaj spędzisz sama? Tego chcesz? - odezwał się najstarszy, ale nie Victor tylko ten drugi.

Wiadomo, że nie chciałam ostatnich godzin tutaj spędzić sama zamknięta w jakieś kawiarni. W sensie jest to kuszące jeśli mam ze sobą książkę, to nawet jeszcze bardziej, lecz to jednak Hiszpania, ciepła, słoneczna i piękna.

- A z kim niby mam być jak nie sama? - wszyscy i to bez wyjątku spojrzeli na mnie jak na największą idiotkę na świecie. - Przyleciałam tu z mamą. Tylko z nią.

- A co z twoim ojcem?

Kiedy Matt zadał to pytanie poczułam się jeszcze gorzej.

- Nie mam ojca. W sensie na pewno mam, ale ani go nie znam, ani nic o nim nie wiem. Rodzeństwa też nie mam. Jestem tylko ja i moja mama. - powiedziałam dobitniej, żeby dali mi już spokój i nie kontynuowali niezręcznego dla mnie tematu.

- No to teraz masz jeszcze nas, Emmy! - pisnął Mike i rzucił się na mnie. Ten chłopiec jest taki kochany.

- Pójdziesz z nami. My tez mieliśmy iść coś zjeść, więc zjemy razem, a później zobaczy się co dalej.

- No nie wiem...

- Idziemy, Emmy! Chodź! - Mike pociągnął mnie w kierunku, który mu podładował i ruszyliśmy. - Ej, głupole, wy się nawet nie przedstawiliście!

- Mike, idziemy w drugą stronę, to po pierwsze. Po drugie, nie mów takich słów. A po trzecie... Racja. Wybacz, Emory. Jestem Nicholas, a to mój brat Victor...

- Nick, umiem się sam przedstawić.

- To dlaczego wcześniej tego nie zrobiłeś, co? Kontynuując, tamci to nasi kuzyni Vincent, Thomas, Adrien i Matthew. Miło nam cię poznać, Emory. 

Boże, w końcu wiem kto kim jest. Dziękuje ci.

- Mi również miło.

- A teraz chodźmy! Bo potem muszę obejrzeć z Emmy mój ulubiony i jej ulubiony odcinek!

Tak więc wybraliśmy się do restauracji i na moje oko jednej z droższych. Utwierdziłam się w tym kiedy na kartach nie zobaczyłam cen. O mój Boże. Mnie tu pewnie nawet nie stać na szklankę wody, a co dopiero na jakieś jedzenie.

- Emory, coś się stało? Pobladłaś. - zapytał Thomas, uśmiechając się miło.

- Nie, nie. Po prostu chyba nie jestem głodna. Zjadłam duże śniadanie.

Spojrzał na mnie podejrzliwie, niektórzy też już mniej zainteresowani byli kartą dań i skupili swoją uwagę na mnie.

- Ale przecież zanim Mike wpadł na ciebie to chciałaś iść na obiad.

- Yyy, bo mama mi w tedy kazała.

- Jasne, a więc już wiesz co chcesz zjeść? Jeśli nie, to sam wybiorę, a tego byś raczej nie chciała.

Tak, więc wybrałam jakiś makaron z początku karty, wiedząc, że zawsze w tym miejscu są najtańsze potrawy. Mama by mnie przecież zabiła gdyby zobaczyła jaką fortunę bym wydała na zwykły obiad. Obawiam się jednak, że teraz też może chcieć to zrobić.

Kiedy zjedliśmy i przyszedł czas płatności zapytałam ile moje danie kosztowało, ponieważ chciałam się mentalnie przygotować. Nikt mi jednak nie odpowiedział, a przynajmniej tego co chciałam usłyszeć.

- My cię zabraliśmy, więc i my płacimy. Daj spokój, Emory.

Nie spodobało mi się to, bo serio chciałam zapłacić, więc zaczęłam się wykłócać. Ale kiedy wszyscy pochmurnieli i zaczęli gadać pierdoły, poddałam się.

Gdy wyszliśmy z restauracji poszliśmy się przejść. Szliśmy do momentu aż natrafiliśmy na totalne pustkowie, bez ludzi.

- Gdzie idziemy? Może ja jednak serio już pójdę, nie chce wam przeszkadzać.

- Nie przeszkadzasz nam, skąd ten pomysł w ogóle? 

- Jesteście na rodzinnych wakacjach, pewnie chcecie spędzić czas sami ze sobą. Ja jestem tak naprawdę obcą osobą.

- Nie do końca.

Co...?

Miałam już pytać o co mu chodzi, ale nie dopuszczono mnie do głosu. Koniec, końców uznałam, że to przez to, że spędziłam z nimi troszkę czasu i gdy Mike się zgubił to się nim zajęłam.

- Idziemy w stronę cudownego miejsca, zobaczysz i się zakochasz, gwarantuje ci! - powiedział zachwycony Nick.

Szliśmy przez jakieś krzaki i chaszcze. Prawie się wywaliłam, potykając się o jakieś patyki, czy inne, ale kiedy dotarliśmy to z zachwytu odebrało mi aż mowę.

- Jeju... Jak tutaj pięknie. - wyszeptałam nieświadomie, rozglądając się po malowniczym widoku.

Nigdy nie widziałam takiego piękna. Chyba, że mowa o jakiś zdjęciach w internecie.

- Podoba się? - zapytał Thomas.

- Nawet bardziej niż podoba. Tu jest jak w bajce.

Zaśmiał się i zaczął rozkładać koc na złocistym piasku.

Jesteśmy na totalnym bezludziu. Totalnie pięknym bezludziu. Lazurowa woda, złoty piasek, błękitne niebo i przepiękna pogoda.

Kiedy wszystkie koce zostały rozłożone, ułożyłam się na jednym z nich. Mike położył się obok mnie i tak oglądaliśmy razem obiecaną mu bajkę.

I wszystko było fajnie aż do momentu, w którym ktoś do mnie zadzwonił i przerwał tą cudowną chwilę.

- Tak, mamo?

Radiant SecretOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz