1

828 47 132
                                    

"Don't blame me, love made me crazy'' — Taylor Swift ,,Don't blame me''

Albus dumbledore

Stojąc w cieniu, patrzyłem, jak aurorzy giną w płomieniach. Nie byłoby mi ich żal, gdyby nie fakt, że zabijał ich Gellert, Gellert Grindelwald, mój były kochanek, którego zgodziłem się pomóc schwytać. Wiedziałem jednak, że nie będzie to takie proste. Nawet ja, będący obecnie najpotężniejszym żyjącym czarodziejem na świecie, bałem się z nim zmierzyć. 

Mimo że moje powody znacznie różniły się od tych innych ludzi. Oni bowiem nie mieli zielonego pojęcia, co łączyło mnie z magiem, który teraz sieje terror w Europie.

Przymknąłem powieki, wsłuchując się w żałosne jęki ofiar. Po chwili zadrżałem, gdy czyjaś ręka dotknęła mojego ramienia. Odwróciłem głowę i ujrzałem spanikowanego, trzęsącego się Newta. Biedne dziecko, pomyślałem, pamiętając, jak szybko musiał stać się mężczyzną, kiedy pojedyncze osoby zrzuciły na jego barki ogromne problemy tutejszego wieku. 

— Musisz nam pomóc, Albusie! — krzyknął błagalnie Scamander. — Grindelwald chce spalić cały Paryż!

Skinąłem głową, przypominając sobie, że nie przybyłem tutaj, aby tkwić, jako widz. Wyszedłem zza muru i zacząłem wspinać się po schodach, ignorując otaczający mnie gorąc spowodowany przez ogień. 

— Gellercie! Przestań! — wydarłem się, choć i tak nie byłem pewien, czy mnie usłyszy.

Ale usłyszał.

Odwrócił się dostojnie, skanując mnie wzrokiem. W jego oczach można było zauważyć czystą chęć mordu. Zacisnąłem szczękę, ściskając w dłoni różdżkę.

— Al — mruknął, a na jego twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. 

Wyglądał, jakby od dawna czekał na tę chwilę.

Zmarszczyłem brwi, czekając, aż podejdzie. On jednak nie miał takiego zamiaru. Krążył zadowolony wokół wyznaczonego przez siebie kręgu, cały czas mnie obserwując.

— Porozmawiaj ze mną! — poprosiłem. 

Gellert zaintrygowany zbliżył się w stronę schodów. Widząc czającego się Tezeusza, parsknął, kiwając palcem wskazującym na boki.

— Nie radziłbym. 

Starszy ze Scamanderów cofnął się, nie chcąc narażać się magii czarnoksiężnika. 

— Bardzo ładnie — pochwalił Grindelwald, jednocześnie stając ze mną oko w oko. 

Miałem wrażenie, że jego spojrzenie przenika przez moje ciało i chwyta za duszę, która niegdyś należała tylko do niego.

— Widzę, że mój mały Al wydoroślał. A przynajmniej próbował. Nadal jesteś uroczy, kochanie — rzekł z uśmiechem.

Szybko jego wyraz twarzy się zmienił, gdy popatrzył na aurorów i braci Scamander stojących kilkanaście metrów za mną. Skrzywił się wtedy z niesmakiem, po czym pochylił nad moim uchem i otarł o nie delikatnie zębami.

— Naprawdę warto poświęcać się dla tego bydła? Sami nie umieją mnie złapać, więc wrobili w to ciebie. Jakbyś nie miał wystarczającej ilości kłopotów. — Pokręcił głową. 

— To nieważne, co ja o tym sądzę... — odparłem ostrożnie. — Muszę tylko pomóc im cię złapać. Widzą we mnie twojego sprzymierzeńca, Gellercie. 

— A nie mają racji?

Wbiłem w niego swoje twarde spojrzenie. 

— Nie wiem. Nie wiem już nic — przyznałem niechętnie. 

Gellert ujął moją rękę i ucałował jej wierzch. 

— Ale ja wiem. Wiem, że moglibyśmy wspólnie rządzić oboma światami. Moglibyśmy być niepokonani... Razem... — szeptał podniecony swoimi wizjami. — Tylko ty i ja. Nasze nazwiska zapiszą się w historii. 

Westchnąłem roztargniony emocjami.

— Ja nie mogę.

— Oczywiście, że możesz. Dla mnie. Dla nas.

Potrząsnąłem głową. 

— Przestań. 

— Przestań, co?

— Przestań mi mącić w głowie! 

— Ty za to przestań służyć temu bydłu. Dołącz do mnie.

— Dlaczego niby miałbym to zrobić? 

— Bo wciąż mnie kochasz...

Trafiony, zatopiony. 

—... a ja nie mam zamiaru patrzeć, jak robisz wszystko, żeby ich zadowolić, mając w nosie swoje zdrowie psychiczne i fizyczne. 

Prychnąłem i zerknąłem w bok.

— Martwisz się o mnie?

— Tak. Zawsze się martwiłem. 

— Chodzi ci tylko o władzę, prawda? Chcesz tylko, żebyśmy razem rządzili?

— Nie. Zależy mi też na tobie. Chciałbym ci wszystko wyjaśnić, ale myślę, że już wystarczająco dużo czasu przeznaczyliśmy na ploteczki — skwitował Grindelwald i odsunął się. 

Będąc przed wejściem do kręgu, wystawił dłoń w moim kierunku.

— Jesteś ze mną, czy nie? — zapytał, mrużąc groźnie oczy.

— Tak — szepnąłem. 

Chwyciłem go za rękę, dając się mu prowadzić.

— Albusie, nie! — wrzasnął gdzieś daleko Newt.

— Dumbledore, możesz pożegnać się z pracą nauczyciela w Hogwarcie! — dodał głośno Travers. 

Nie słuchałem ich. Gellert przyciągnął mnie do swojego boku i zniknęliśmy, podczas gdy wielki, niebieski smok wzbijał się w powietrze.

Bo kto, jak nie my? || GrindeldoreOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz