20

247 19 75
                                    

Enjoy

,,Miłość sama w sobie jest nie do pojęcia, ale dzięki miłości możemy pojąć wszystko" -  Ks. Józef Tischner 

Gellert Grindelwald 

Miałem ten dzień zaplanowany od a do z. Urodziny Albusa musiały być wyjątkowe. I takie będą. Już ja tego dopilnuję. 

Posłałem mu ciepły uśmiech, widząc jego zdezorientowany wzrok. Nie wiedział jeszcze, co go czeka, ale z pewnością będzie szczęśliwy. 

— Dziwnie się zachowujesz — spostrzegł, co spowodowało mój cichy śmiech. 

— Mówisz to już drugi raz dzisiaj — zauważyłem rozbawiony. — Nie martw się. Nic złego się nie stanie. 

— Na pewno? 

— Jasne, Albusku. — Rozczochrałem jego włosy, a on jęknął z urazą. 

— Tylko nie Albusku. 

— Dobrze, Albusku. 

Wywrócił oczami. 

— Jesteś okropny.

Byłem pewien, że do wieczora zmieni zdanie na mój temat. Mimo że faktycznie bywałem nieznośny, dbałem i troszczyłem się o niego. Zależało mi również na jego szczęściu i tym, żebyśmy mogli kroczyć przez życie razem. Miałem nadzieję, że Albus przyjmie oświadczyny. Ba, byłem niemal o tym przekonany. Nie wyobrażałem sobie, że powie: ,,Nie", kiedy go o to zapytam. To była zbyt irracjonalna wizja. 

— Może i jestem. — Wzruszyłem ramionami. — Ale kocham cię. To ci powinno wystarczyć do szczęścia.

— Ależ wystarcza. Nie musisz w to wątpić.

— Nie wątpię. — Westchnąłem i spojrzałem w jego piękne, błękitne tęczówki, które zdawały się mówić wszystko, co potrzebowałem wiedzieć. W międzyczasie położyłem dłoń na jego policzku i go pogłaskałem. 

Albus stęknął i przysunął się do mnie. Wargami dotykał moich ust, co doprowadzało mnie do szału. 

— Tylko pocałunki — szepnąłem, zanim wpiłem się w jego słodkie usta i objąłem go szczelnie w pasie. 

— Czemu? — zaskomlał żałośnie. — Czemu, na brodę Merlina, musimy czekać do tego cholernego wieczora? 

— Bo nie zakończy się to na jednym razie, Albusie. Będę się z tobą kochał, aż zmęczenie sprawi, że zaśniemy współobjęci. 

— Chyba nigdy nie usłyszałem z twoich ust czegoś bardziej intymnego — przyznał z pokaźnym rumieńcem.

Uśmiechnąłem się do niego szelmowsko. 

— A to dopiero początek. 

***

Zeszliśmy po schodach do jadalni, w której panował półmrok. Na długim, wykonanym z czarnego drewna stole znajdował się śnieżnobiały obrus, parę palących się już świec, po dwa kieliszki na głowę i sztućce. 

Odsunąłem Albusowi krzesełko i pocałowałem go w szyję na odchodne, gdy już usiadł.

— Czuję się jak w pięciogwiazdkowej restauracji — odparł, szczerząc się wesoło. 

— Poczekaj tylko na specjał szefa kuchni. — Uniosłem palec, również się uśmiechając. 

Przygotowałem dla nas spaghetti bolognese, bo to jedyne, co umiałem ugotować, będąc pewny, że tego nie zepsuję. No, oprócz kanapek i innych pierdół. Ale to na romantyczną kolację przy świecach zdecydowanie się nie nadawało. 

Bo kto, jak nie my? || GrindeldoreOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz