2

481 37 29
                                    

"But I miss you in the mornings when I see the sun
Something in the orange tells me we're not done" - Zach Bryan ,,Something in the Orange"

Gellert Grindelwald

Nie wiedziałem, czym się kieruję, ale byłem pewien, że z Albusem przy boku będę silniejszy. Nie miałem pojęcia tylko, w jaki sposób. Nie wiedziałem nawet, czy wciąż coś do niego czuję, choć często o nim myślałem.

Przeniosłem wzrok na mężczyznę, który wyglądał na zdezorientowanego i spanikowanego. Zachowywał się tak, jakby miał zaraz dostać ataku paniki. Drżał, nerwowo rozglądając się na boki. Czuł się jak intruz.

Poszedłem do niego i chwyciłem go za rękę, aby następnie ją mocno ścisnąć.

— Jestem tu, Albusie, wszystko się ułoży - powiedziałem spokojnie, spoglądając na jego twarz.

Nie kłamałem, kiedy stwierdziłem, że prawie w ogóle się nie zmienił. Wciąż był małym Al'em. Tyle że ten miał brodę. Ale wciąż był uroczy.

— Nic nie jest w porządku! - zaprotestował nagle.

— Niedługo będzie dobrze. Musisz dać sobie czas.

Albus zagryzł mocno wargę. Z niemal obojętnego, stabilnego mężczyzny potrafił przemienić się w pełnego uczuć, impulsywnego nastolatka, kiedy sprawa w jakiś sposób dotyczyła nas.

Złapałem go pod ramię.

— Zaprowadzę cię do twojej komnaty. Tam się prześpisz. Wyglądasz jak straszydło - oznajmiłem bez przegródek.

Albus zmierzył mnie spojrzeniem, ale nic nie mówiąc, poszedł ze mną. Miałem wrażenie, że poszedłby ze mną nawet na koniec świata.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, otworzyłem mu drzwi.

— Jeśli byś czegoś potrzebował, mój pokój znajduje się tuż obok twojego, po prawej stronie. - Kiwnąłem głową w tamtą stronę

— Mhm - mruknął jedynie.

Mogłem się spodziewać, że nie będzie zbyt rozmowny. Szczególnie przy mnie. Przede mną nigdy nie ukrywał tego, że coś go boli. Nie umiał. Bo mi ufał.

Gdy wszedł do środka, zamknąłem za nim drzwi i ruszyłem po schodach na trzecie piętro wprost do mojego gabinetu.

***

Wieczorem wróciłem do niego. Spał.

Przysiadłem na rogu łóżka i powoli przejechałem opuszkami palców po jego brązowych, wolno siwiejących włosach. Mój biedaczek chyba osiwiał przez to wszystko. Uśmiechnąłem się lekko i przykryłem go bardziej kołdrą. Przyniosłem mu wprawdzie herbatę, ale nie zamierzałem go budzić, kiedy spał. Musiał się zregenerować.

Postawiłem filiżankę na szafkę nocną i spuściłem rolety, nie chcąc, by promienie zachodzącego słońca go obudziły. Moja nieostrożność jednak to uczyniła. Albus wydał z siebie pytający, zaspany pomruk.

— Śpij — burknąłem, spoglądając w kierunku łóżka.

Albus zdążył już podnieść się do siadu.

— Przepraszam, że cię obudziłem. Nie miałem tego w planach.

— Nie szkodzi — odparł cicho.

— Napij się. — Wskazałem brodą na herbatę. — Masz suche usta.

Albus zrobił to, co kazałem, choć podejrzewałem, że jego posłuszność wynikała ze zmęczenia, a nie z czystej uległości. Wątpiłem bowiem, że Albus pozostał mi mimo wszystko uległy.

— Jak się czujesz? — zapytałem łagodnie, opadając na materac obok niego.

— Znośnie.

— Głodny?

Wzruszył ramionami.

— Zachowujesz się, jakbyś miał mi coś za złe - zauważyłem. — Dialog składa się z dwóch osób, Albusie, a póki co, prowadzę samotny monolog.

— Jakbyś jeszcze nie zauważył, nie mam ochoty na pogaduszki.

— A na co masz ochotę?

— Na coś na pewno.

— Na romantyczną kolację przy świecach i palącym się kominku?

Albus przewrócił bladoniebieskimi oczami.

— Miałem raczej na myśli coś słodkiego.

Zaśmiałem się.

— Mogłem się tego spodziewać.

— Mogłeś - przyznał.

— Tak się składa, że zostało trochę czekoladowego ciasta. Chcesz?

— Jeszcze się głupio pyta - prychnął. - Oczywiście, że chcę.

— To podnieś swój mądry, seksowny tyłek i idziemy do kuchni.

— Czyli nie będziesz już mi usługiwał? Szkoda - odrzekł z udawanym smutkiem.

Uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust. Cieszyłem się, że zdołałem go jakoś włączyć do rozmowy.

***

Będąc już w kuchni, opychaliśmy się ciastem, śmiejąc się przy tym. Zabawne, bo ciasto nie zawierało w sobie żadnego alkoholu. Najwidoczniej, nie był on wcale potrzebny, żebyśmy z powrotem zaczęli zachowywać się jak beztroscy nastolatkowie.

Nie sadziłem, że mogę być tak szczęśliwy w czyimś towarzystwie. Gdy mieliśmy po te szesnaście i osiemnaście lat, nie przejmowaliśmy się byle błahostkami i żyliśmy na zasadzie: ,,tu i teraz''. Może powinniśmy uczyć się od swoich młodszych wersji? Chyba tak.

Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Posłaliśmy sobie uśmiech, milcząc. Nie musieliśmy rozmawiać, bo rozumieliśmy się doskonale bez słów.

Bo kto, jak nie my? || GrindeldoreOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz