1

827 36 3
                                    


*

Pierwszym, co poczuł po przebudzeniu było ciepło. Przyjemne, zapraszające, domowe ciepło. Później do jego zmysłów dotarły miękkość poduszek, słodki zapach ciasta, dobiegający prawdopodobnie z kuchni oraz mgliste odgłosy rozmów w tle.

Harry podniósł się niechętnie do siadu i przetarł posklejane od snu oczy. 

— No wreszcie, stary. — Ron Weasley już od jakiegoś czasu krzątał się po pokoju, zbierając z ziemi ubrania przeróżnego stanu świeżości. To pozieleniałe skarpetki, prawdopodobnie sprzed miesiąca, to podziurawione spodnie, zapewne nadgryzione przez myszy, wszystkie lądowały w koszu na brudy, by wreszcie dostąpić zasłużonego oczyszczenia. O ile w ogóle by się do tego jeszcze nadawały. 
— Ew. Powinniśmy byli wcześniej tu posprzątać. — odparł zniesmaczony Ron, wrzucając śmierdzące ubrania do słomianego koszyka. 

— Przestań. Dobrze mi się spało. — mruknął wciąż zaspany Potter i wstał powolnie z materaca. Zaścielił po sobie łóżko i zabrał się do pomagania przyjacielowi. 
— Wasz strych w porównaniu do mojej starej klitki pod schodami, jest jak luksusowy hotel. — dodał z uśmiechem, na co jego rudy rozmówca zaśmiał się chrapliwie.

Rozmowy i błyskotliwe żarty na temat porośniętych kurzem i pleśnią ubrań nie trwały jednak długo. Na strychu szybko i niespodziewanie pojawiła się burzliwa i lekko potargana głowa rodziny Weasleyów. 

— Chłopcy, wołałam was przecież! — krzyknęła Molly, wdrapując się z trudem po schodach. Była ubrudzona mąką, sosem pomidorowym i zapewne paroma innymi składnikami obiadu. 
— Doceniam to, że chciałeś posprzątać, Ronaldzie, ale wszyscy wiemy, że tylko próbowałeś się wymigać od obierania ziemniaków. Marsz na dół! — rzekła donośnie i nikt nie odważył się jej sprzeciwiać.

*

— Na pewno nie jest za ostre? Sama już nie wiem.. chyba kubki smakowe mi się wypaliły. Ah, na Merlina! Co ja w ogóle gadam?

— Przestań biadolić Molly i jedz póki ciepłe. Twoje dania zawsze są przepyszne! — zaprzeczył natychmiastowo Arthur Weasley, zajadając się łapczywie pysznościami, które przygotowała jego żona z niewielką pomocą Ginny i George'a. 
Stół był zasłany bardzo obficie. Na ognisto-czerwonym obrusie praktycznie na sobie stało trzynaście talerzy z najróżniejszymi daniami obiadowymi i deserowymi. Parujący indyk, zajmujący pozycję w samym sercu stołu był już niemal całkowicie zjedzony przez Rona. Miskę z sałatką i kurczakiem niekulturalnie przywłaszczył sobie George. Jedynie sernik i jabłecznik z bezą stały ledwo tknięte, bo tylko cicha Ginny zdecydowała się na ich skosztowanie. 

Przy stole było wesoło i głośno. Każdy co chwila podawał sobie sól, pieprz oraz miskę z warzywami i sosem. Nad jedzącą rodziną wisiała niewidoczna, acz wyraźnie wyczuwalna chmura miłości, spokoju i bezpieczeństwa. 
I mimo tego, iż Harry czuł, że wszystko powoli wraca do normy, a on sam aklimatyzuje się wreszcie w nowej, rudawej i lekko chaotycznej rodzinie, to nie mógł odpędzić się od myśli, że coś wciąż było nie tak. Jakby ziarno fałszu i niepokoju, siedziało w każdym z nich, tylko czekając na odrobinę wody i słońca, by wypuścić swe mroczne plony. 
Wojna bezsprzecznie odcisnęła piętno na wszystkich. Na dorosłych, młodzieży, dzieciach, a nawet florze i faunie całego czarodziejskiego świata.
Teraz, gdy lato powoli dobiegało końca i trzeba było zmierzyć się z decyzją powrotu do Hogwartu, atmosfera w domach, nie tylko Weasleyów, zdawała się tężeć. 

Potter łatwo dostrzegał maski, które tak usilnie jego nowa rodzina starała się przybierać. I chociaż chciał, to nie był w stanie wierzyć w puste uśmiechy i zapewnienia o dobrym samopoczuciu. 
Widział ich zmagania i czuł ich ból do tego stopnia, że ciężko mu było oddzielać i odpowiednio radzić sobie z własnymi traumami. Od tak długiego udawania, że wszystko jest w porządku, zatracił się we własnych kłamstwach, nie wiedząc już co tak uporczywie zjada go od środka i wyniszcza każdego dnia.  

Wszyscy wiedzieli, że Molly nadal nie pogodziła się ze śmiercią Freda. George prawie w ogóle nie sypiał przez poczucie winy i wyklinał samego siebie za przeżycie, jakoby nie zasłużył na egzystencję bez swego brata bliźniaka. Arthur zamienił się w skałę na której powierzchni porastał suchy, wyblakły mech. Jego słowa, chociaż pozornie radosne, nie niosły ze sobą żadnych emocji. Ginny całkowicie ucichła. Przesiadywała całe dnie w swoim pokoju, okazjonalnie schodząc na dół na posiłki. Jedynie Ron zdawał się zachować chwiejną aurę autentyczności. Chociaż i ona sukcesywnie gasła na widok reszty poszarzałych członków rodziny. 

Harry czuł, że nie może dłużej tu zostać, bo winy i smutek Weasleyów, niegdyś tak szczerych i pogodnych, prędzej czy później pochłoną go całego. 
Kochał każdego z członków swojej nowej rodziny i był im niezmiernie wdzięczny za adoptowanie go, danie dachu nad głową i za ciepłe obiady oraz czarujące ciasta każdego dnia, by nie głodował, tak jak przez ostatnie lata. Ale mimo to, mimo wszystkich dobroci, jakie od nich otrzymał, czuł palącą ulgę, że lato dobiegało już końca. Cieszył się na powrót do odbudowanego po wojnie Hogwartu, na powrót do szkolnej, uzdrawiającej rutyny. Potrzebował tego. Potrzebował wyjechać z domu Weasleyów, odetchnąć od przytłaczającej pary ich wewnętrznej rozpaczy. Ponieważ tylko poświęcając się całkowicie nauce, treningom Quidditcha, książkom i obowiązkom prefekta, mógłby zapomnieć o utracie Freda, Syriusza, Albusa i swojego dzieciństwa, które wyrywano mu skrupulatnie z klatki piersiowej już od najmłodszych lat w ponurym i okrutnym domu Dursleyów. Brunet czasem zastanawiał się, jak jego życie wyglądałoby, gdyby urodził się w zwykłej, czarodziejskiej albo ludzkiej rodzinie, z obojgiem kochających rodziców i własnym domem w którym czułby się bezpiecznie. 

— Harry? — z natłoku hałaśliwych myśli, wybił się zmartwiony głos Molly. 

Kręconowłosy uniósł głowę zdezorientowany.

— Coś się dzieje, stary? — Ron położył dłoń na jego ramieniu i dopiero wtedy, Potter zorientował się, że chłodne, słone łzy ciurkiem spływają po jego policzkach. Jak dziki, leśny wodospad cięły jego oliwkową skórę, niezrażone publicznością. 

Harry poczuł się obnażony. 
Wszyscy przerwali jedzenie, by wbić swe nachalne, ciekawskie spojrzenia w jego drżącą postać. Patrzyli, a w ich oczach iskrzył niepokój, smutek i coś w rodzaju pęknięcia. Jakby bańka szczęścia w której usiłowali się schować przez ostatnie miesiące, zniknęła. Wybuchła agresywnie, szybko i boleśnie, odkrywając na wierzch kłamstwa i długo zatajane emocje.

— Ja.. przepraszam. — szybko przetarł twarz. W pierwszym odruchu chciał wstać i uciec. Schować się w szafie, pod łóżkiem, albo głęboko w stercie ciuchów na zakurzonym strychu. Powtrzymał się jednak, uznając ową chęć za infantylną i godną pogardy. Był już dorosły. Widział rubinowe od krwi ciała, porozrzucane po korytarzach Hogwartu, doświadczył śmierci dziesiątek wspaniałych czarownic i czarodziejów. Czemu miałby uciekać od tak przyziemnej konfrontacji?
— Zamyśliłem się i jakoś tak wyszło. Nic się nie stało, naprawdę. — wziął głęboki oddech, starając się ubrać swoje słowa w spokojny i dojrzały ton. Nie chciał dokładać Weasleyom zmartwień. Okropnie czułby się z myślą, że jest dla nich ciężarem nawet pod tym względem. 

— Jesteś pewny? — Molly Weasley wyciągnęła dłoń przez stół, ujmując w ciepłym, matczynym uścisku tą Harry'ego. 
I chociaż Potter widział w jej oczach szczerą troskę, był przekonany, że tak naprawdę nie chciała słuchać o jego zmartwieniach. Nie poradziłaby sobie z tak jaskrawym uzewnętrznianiem bólu. Jeszcze nie była na to gotowa. I Harry nie winił ją za to. 

— Tak. Możemy dokończyć jedzenie? — uśmiechnął się delikatnie i wyswobodził rękę z jej uścisku.

I jak gdyby nigdy nic, cała rodzina Weasleyów wraz z ich świeżym członkiem, wznowiła konsumpcję. 

*

tajemnice lasu · drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz