3

302 25 31
                                    

*

— Alexander William Brooks. Możecie mi mówić per Profesorze albo Panie Brooks. Nie toleruję zwracania się do mnie po imieniu, hałasów po ciszy nocnej, wchodzenia do mojego gabinetu bez pukania oraz co najważniejsze: nie toleruję spóźnialstwa i wulgaryzmów. — odezwał się niski, surowy głos, który od razu, nachalnie wypełnił całą przestrzeń. Na oko czterdziestoletni mężczyzna, poprawił nonszalancko swój bogato zdobiony kołnierz i rozsiadł się na miękkiej sofie w centrum Pokoju Wspólnego Slytherinu. Nie potrzebował wiele czasu, by poczuć się tam jak u siebie. 
— Liczę, że nasza współpraca będzie owocna. — kontynuował, przewracając w palcach swoją elegancką, wierzbową różdżkę, wykładaną niewielkimi klejnotami w kształcie trójkątów. Od jego postaci biła specyficzna, tajemnicza energia. Ciężko było wyczuć, czy faktycznie jest tak rygorystyczny, skalnie poważny i bezemocjonalny na jakiego wygląda, czy jednak kryje wewnątrz coś miękkiego i godnego sympatii. 
— Dormitoria dziewcząt znajdziecie po lewej stronie, a chłopców po prawej. Pokoje najstarszych klas znajdują się na końcu korytarza. Wszystkie są oznaczone numerami i nazwiskami, więc nie będziecie potrzebowali mojej pomocy w zakwaterowaniu się. Dalsze informacje już zapewne znacie. Tak jak mówiła dyrektor McGonagall, jutro wywieszone zostaną wasze plany lekcji. Ta część z was, która zapisała się na zaawansowaną Obronę przed Czarną Magią, będzie mnie widywać średnio, co dwa dni. Znacie już swojego tegorocznego prefekta. Jakiekolwiek pytania i skargi, kierujcie do niego. Malfoy. — skinął głową na blondyna, który od razu podniósł się na nogi i skłonił nisko przed tłumem ciekawskich, zasłuchanych ślizgonów.
— Ufam, że powiesz mi, jak coś będzie się działo. Słyszałem o tobie dużo pozytywnych rzeczy i wiem, że w ubiegłych latach sumiennie wypełniałeś wszystkie obowiązki prefekta. Czuję, że będziemy dobrymi wspólnikami, Malfoy. — mrugnął w jego kierunku, a Dracon niewyraźnie wzdrygnął się na ten gest. Na szczęście Alexander Brooks tego nie zauważył.

— Uczcie się pilnie, bądźcie ambitni, nie sprawiajcie żadnych problemów, a z pewnością się zaprzyjaźnimy. W końcu po to tu jestem, żeby być waszym opiekunem i przede wszystkim: sojusznikiem. Mam rację? — odparł mężczyzna, odziany w szary, sztywny uśmiech i niepokojącą pewność siebie.
— Mój gabinet jest otwarty do ósmej, jeśli ktokolwiek miałby pytania. A teraz, bierzcie się za bagaże. To wszystko na dzisiaj.

*

W pokoju było przyjemnie chłodno, powietrze pachniało wilgocią i wspomnieniami, a szmaragdowe, posrebrzane poduszki przywodziły na myśl wiosenną trawę na obrzeżach błoni. Draco pamiętał, jak Pansy zbierała stamtąd kwiaty i plotła z nich koślawe wianki dla sów, jak byli młodsi. Narzekała wtedy, że źdźbła trawy na błoniach są za krótkie i zbyt wątłe, by używać je jako podstawy do wianków. Dlatego jej misterne konstrukcje zawsze tak szybko się rozsypywały. 

— Na co się tak gapisz? — zagaił Blaise.

— Co? — Draco potrząsnął głową rozkojarzony. — Zamyśliłem się.

— Aha. Wyglądałeś na przygnębionego.. dawno nas tu nie było, co? — westchnął Zabini, rozkładając się wygodnie na swoim łóżku i przesuwając palcami po niewielkich, wężowych ikonach na obrzeżach kołdry. Dotykał je z zadziwiającą czułością i uwagą. Z perspektywy Malfoya, wyglądało to, jakby głaskał prawdziwe, żyjące zwierzę.

— Ta. Dawno.. — blondyn, zmęczony podróżą i wysłuchiwaniem sztywnego, przydługiego monologu Brooksa, opadł na pobliskie krzesło i złapał się za głowę.
— Trochę się tu zmieniło. Poza atmosferą i ludźmi, oczywiście. Wystrój, łóżka, nawet kolory poduszek są jakieś.. wyraźniejsze. A może mi się wydaje? — przetarł twarz i zamrugał parę razy oczyma, by upewnić się, że powodem jego najnowszych spostrzeżeń nie jest wada wzroku. 

tajemnice lasu · drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz