11

213 23 35
                                    

*

— Czym się przejmujesz, mój drogi? — gładki, kobiecy głos objął go ze wszystkich stron, jak mgła: niewidzialny, niedotykalny i nieunikniony.
Przeszył go na wskroś, wywołując zimne, znajome dreszcze. 

— Przyjęciem w Hogsmedae. — mruknął Draco, zanurzając się głębiej w błękitnym źródle. 

— Ah, rozumiem. — głos wyłonił się spod wody w postaci pięknej, półprzezroczystej nimfy. — Chcesz, żebym ci pomogła? — mistyczna, blada i idealnie symetryczna kobieta uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń w stronę twarzy Dracona. Jej smukłe palce tylko przeniknęły przez jego skórę, co lekko ją rozdrażniło.

Malfoy milczał.
Odwrócił jedynie wzrok, obawiając się reakcji ducha na swoją odmowę.

— Pomóc ci? — powtórzyła nimfa dużo surowiej, a jej włosy uniosły się do góry, przybierając kształt niebezpiecznych włóczni. I chociaż były one wyłącznie zlepkiem jej szarych kosmyków, to zdawały się być równie ostre, co prawdziwe, łowieckie włócznie, będące w stanie powalić dorosłego niedźwiedzia.

— Tak.. — wyszeptał ślizgon ochryple i bez przekonania. 

— Więc błagaj mnie. — kobieta przybliżyła się do niego, wytrzeszczając swoje wielkie, rubinowe oczy, okalane gęstym buszem śnieżnych rzęs.

Draco od razu ugiął się pod jej lodowatym spojrzeniem.
Wraz z nim, ugiął się również przerażony las.

— Błagaj. 

Wiatr wrzasnął hałasem wszystkich żywiołów, wznosząc do góry ogromne krople źródlanej wody, wymieszanej z błotem i liśćmi. Krople zawisnęły nad głową skulonego chłopaka, nie dając mu innego wyboru, niż poddanie się woli nimfy.

— Błagam cię, Amelio. — zaczął dobrze mu znaną regułkę. — Tylko ty mnie rozumiesz i tylko ty możesz mi pomóc. Proszę cię, uratuj mnie.

— W porządku, słońce. Skoro tak bardzo mnie prosisz. Jakże mogłabym ci odmówić? — nimfa z powrotem ubrała na twarz radosny, lekko psychodeliczny uśmiech. — Chodź tu do mnie. No chodź. — przysunęła się do drżącego blondyna i złożyła na jego ustach krótki, motyli pocałunek. 

Później, zanosząc się głośnym śmiechem, wyszła z wody i spojrzała na swoje dłonie, które nie były już tak przezroczyste, jak wcześniej. Były fizyczne.
Cała ona, była fizyczna. 

Zaczęła rzucać się na ziemię, wkładać do ust piach i przytulać się do drzew, rosnących nieopodal. I wyglądała przy tym jak dzikie, nadpobudliwe zwierzę, od którego najlepiej było trzymać się z daleka.
Trwało to, dopóki nie dopadł jej srogi kaszel, który szybko opanował całe jej ciało i stłumił zwierzęce, chaotyczne odruchy. 

W bólu pochyliła się nad jedną ze skał, wyginając kręgosłup w szeroki łuk. Trzęsła się przez dłuższą chwilę i kasłała głośno, dopóki nie wypluła z siebie dwóch, transparentnych postaci, przypominających profesora Brooksa i Harry'ego Pottera. 
Postacie spojrzały na nią, a później na Dracona, na którym na dłużej zatrzymały swoje puste oczy.

— No co? Boisz się, Malfoy? — wysyczał szary duch Złotego Chłopca i w sekundę znalazł się przy ślizgonie. — Boisz się, że zawalisz? Że znowu okażesz się gorszy ode mnie? 

— Nie jesteś godny wystąpienia na przyjęciu. To wszystko zasługa Pottera, dzięki niemu wasz projekt się udał. Patronusy były jego pomysłem. Ty i twój żałosny ptaszek nie zrobiliście nic, żeby przyczynić się do tego sukcesu. Jesteście bezwartościowi.  — dołączyła się postać Alexandra Williama Brooksa.

Draco zatkał uszy dłońmi, starając się nie słuchać zjaw, stworzonych przez nimfę.

— No już, kochanie, już. Zaraz odejdą. — podeszła do niego kobieta, która powoli wracała do swoich bladych odcieni. — Zawsze odchodzą. Tylko tak się ich pozbędziesz, dzięki mnie, dzięki mnie, dzięki mnie. Pamiętaj o tym. — oparła głowę na jego ramieniu, zaczynając powolnie rozpływać się w powietrzu.
I rozkładała się tak na czynniki pierwsze, dopóki nie zostało po niej tylko nieprzyjemne uczucie. 

Wraz z nią, zniknęły również zjawy.

Prefekt Slytherinu, wciąż drżąc na całym ciele, schował twarz w dłoniach, starając się nie szlochać.

*

tajemnice lasu · drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz