Przedtem #1

192 30 55
                                    

Tożsamość nieznana

Spojrzałem jeszcze raz w dół. Traciłem siły. Dłonie wyślizgiwały się. Wiedziałem, że za moment spadnę w przepaść. Byłem wykończony długim płaczem, a przez ciągłe wołanie o pomoc niemal straciłem głos. Mimo to krzyknąłem po raz ostatni, ale tym razem bez nadziei.

Nie chciałem umierać. Nie teraz. Niech ktoś pozwoli mi cofnąć czas, zanim postanowiłem tu przyjść. Mogłem bardziej uważać. Zachowałem się jak idiota. Nikt tu nie chodził. Nikt mnie nie znajdzie. Nigdy.

Rozległo się krakanie. Uniosłem wzrok. Nieopodal latał kruk. Zataczał nade mną koła. Chwilę później usłyszałem kroki. Ktoś się zbliżał. Boże... Czyżby dotarł do kogoś krzyk?

Moim oczom ukazała się dziwna postać. Prawa część twarzy kruczowłosego, bladego mężczyzny była pokryta oparzeniami i licznymi odstającymi, zwieńczonymi czernią płatami skóry. Przyglądał się mi z niewzruszoną twarzą. Dostrzegłem, że w ręku trzymał rękojeść kosy. Oblał mnie zimny pot.

To nie ratunek.

To Śmierć.

— Kolejne zmarnowane życie... — powiedział zawiedziony pod nosem.— Zawsze to samo.

Kruk usiadł na ramieniu nieznajomego. Mężczyzna przykląkł, odłożył ostrze, po czym chwycił za moje przedramię. Miałem przeczucie, że za moment mnie zrzuci, by nie czekać, aż w końcu sam spadnę. Kolejne łzy pociekły mi po policzkach. Popatrzyłem błagalnie na krwiste oczy Śmierci. Żadnych emocji.

Jednak zdarzyło się coś innego.

Wciągnął mnie.

Gdy nogi ponownie dotknęły podłoża, kamień spadł mi z serca. Spojrzałem z wdzięcznością na Śmierć odzianego w czarną, zwiewną szatę. Otrzepał ją z piachu.

— Dziękuję... — powiedziałem, uśmiechając się do demona.

Śmierć rzucił mi mdłe spojrzenie. Wziął kosę. Zaczął się oddalać. Zamarłem. Nie wiedziałem, dlaczego darował mi życie, ale to dziwne, że nie chciał niczego w zamian. Ruszyłem za nim.

— Poczekaj! Chcę się odwdzięczyć!

Śmierć zatrzymał się. Odwrócił się do mnie.

— Odwdzięczysz się, jeśli nie będę musiał tu przyjść za kilka dni, bo znów zmarnujesz swoje jedyne życie — odparł szorstkim tonem.

Cofnąłem się o krok. Przełknąłem niespokojnie ślinę.

— I... Zamierzasz tak po prostu odejść?

Śmierć westchnął.

— Słuchaj, dzieciaku, nie wiem, czy wiesz, z kim rozmawiasz, ale miej świadomość, że mogę w każdej chwili zmienić zdanie. — Przysunął bliżej kosę. Wzdrygnąłem się. — Także wracaj do siebie, kiedyś jeszcze mnie spotkasz.

Ruszył dalej. Posmutniałem. Lubiłem go. W opowieściach wydawał się bezdusznym demonem, ale miał w sobie coś, co sprawiało, że chętnie widywałbym go częściej.

Może to przez fakt, że jest jedynym, który nie ignorował, gdy coś mówiłem...

— Poczekaj... Ja... Nie mam tu nikogo...

Usłyszałem cichy śmiech.

— Dziecko, znajdź sobie normalnych znajomych. — Posłał wścibski uśmiech. — Nie mam czasu na kogoś, kto i tak minął się ze śmiercią.

— A jeśli przychodziłbyś sprawdzać, czy nie marnuję życia i zabrać je, gdy tylko uznasz, że nie okazałem ci odpowiedniej wdzięczności.

Widocznie się zaciął. Założył ręce. Pokręcił głową z uśmiechem.

— Uparty jesteś.

Zachichotałem pod nosem.

— Wiem. Kto normalny chciałby mieć Śmierć za przyjaciela?

Skrzywił się.

— Nie rozpędzaj się. Będę wpadać. Jeśli nie ja, to Eddy. — Pokazał na kruka. — A teraz wracaj do siebie. Ani słowa o tym, co tu zaszło. I tak powinieneś nie żyć, mój drogi.

Kiwnąłem głową z nieopisanym szczęściem. Śmierć patrzył na mnie jak na debila. Westchnął, po czym zniknął. Spojrzałem jeszcze raz na przepaść. Pomyśleć, że uratował mnie ktoś, kto powinien raczej przyspieszyć zgon.

Coś mi mówiło, że ta znajomość nie zakończy się dobrze, jednakże postanowiłem z niecierpliwością wyczekiwać na ponowne przyjście Śmierci. 

Cursed immortalityWhere stories live. Discover now