Rozdział 25

52 13 10
                                    

Eddy

Jeszcze chwila, a będę musiał zmienić się w coś większego, żeby ponieść Arvisa. Inaczej mi uśnie. Spędziliśmy wiele czasu na drugim piętrze, gdyż ostatnimi czasy zrobił się tu bałagan. Harpies latał z miejsca w miejsce, by trochę pomóc. Bez niego praca zajęłaby jeszcze kilka godzin – w najlepszym wypadku. Wtedy Arvis pewnie ułożyłby się gdzieś na ścieżce i odpoczął.

Po ostatnim incydencie z pomyleniem pięter woleliśmy upewnić się, że nic poważnego nie działo się za naszymi plecami. To że raz udało się cudem zatuszować błąd przed wścibskimi Psami, nie oznaczało, że przy kolejnej takiej sytuacji nie wywęszą problemów. Na nasze nieszczęście wśród aniołów próżno szukać odpowiedników naszych drogich, piekielnych Żniwiarzy. W ten sposób Niebo i Piekło było od siebie zależne. To KRA bez sensu, ale nie miałem na to wpływu.

— Słoneczka moje!

Arvis stanął z widocznym na twarzy gniewem przebijającym się przez zmęczenie. Spojrzałem razem z nim na KRA chwasta, który wyrósł tuż przed nami z głupim uśmiechem.

— Czego ty chcesz? — spytał Arvis, marszcząc brwi. — Nie mam nastroju na oglądanie twoich krzywych płatków.

— Ojej... Nie martw się. Ja tu tylko na chwilkę. — Zachichotał. — Był ten wasz człowieczek i was szukał. Ma nieco przesrane i możliwe, że już nie żyje, ale co kogo to obchodzi.

Arvis widocznie pokręcił głową. Minął Ivo. Coś mi się nie podobało. Gdyby Ivo chciał zrobić z nas głupków, inaczej ująłby to w słowa. Możliwe, że coś było na rzeczy, ale przecież, gdyby Kilian przyszedłby do Piekła, poczekałby na nas... Raczej drugi raz nie zaufałby Ivo. Nie po tym, co się wydarzyło.

— "David wie! To przez cały czas był on, nie ma żadnego Erhardta. Dałem się wrobić... Proszę, Eddy, pomóż mi!" — powiedział Ivo, modulując głos.

Przypatrzyłem się kwiatkowi. Nie wyglądał, jakby udawał. Ivo miał swój styl bycia i jeszcze nigdy nie widziałem go tak poważnego.

Zamarłem, a Arvis zadrżał.

Kilian naprawdę był w tarapatach.

— Chcę tylko zaznaczyć wam, słoneczka, że minęła już minutka, odkąd człowieczek zniknął z Piekła. — Ivo wrednie się uśmiechnął.

A więc cztery u niego...

Mógł kończyć się mu czas!

Momentalnie poderwałem się do lotu.

— Eddy, leć! — krzyknął jeszcze desperacko Arvis.

Czym prędzej przeniosłem się do ziemskiego świata, by sekundy nie ulatywały tak KRA szybko. Od razu wyczułem magię bijącą od Kiliana. Jeszcze żył. Jeszcze mogłem go uratować. Jeszcze nic stracone.

Machałem skrzydłami w nierealnym tempie, unikając gałęzi. Niewiele brakło, bym uderzył w jedną. Ryzykowałem, ale to jedyna szansa, by zdążyć. Małe potknięcie i Kilian skończy martwy. Wszystko zależało teraz ode mnie.

Nie zawiedziesz znów swojego pana...

Zniżyłem lot, gdy tylko źródło stało się bardziej wyczuwalne. Dostrzegłem Kiliana. Kulił nogi i płakał. Spory kawałek przed nim stał David z wycelowaną bronią. Panicznie zmieniłem formę na wilka. Odbijałem łapami o ziemię pośród krzaków. Byłem już tak blisko...

Lecz nie zdążyłem.

Zabrakło mi zaledwie sekundy.

Kilian przez moment szeroko otworzył oczy. Nie zdołał wydać z siebie dźwięku. Osunął się wzdłuż konaru. Jego powieki samoistnie opadły, a nogi i głowa spoczęły w pozycji takiej, jakiej nakazywała im grawitacja. Pokręciłem łbem. Nie, nie... Szturchnąłem go parę razy, przypadkiem brudząc się krwią ściekającą z rany. Zero reakcji. Opuściłem uszy i zaskomlałem.

Zawiodłem.

Znów nie mogłem nic zrobić.

W gniewie się odwróciłem. David uciekł. Warknąłem wściekle. Wróciłem do formy kruka, by nie zużywać niepotrzebnie magii. I tak nie dogoniłbym tego gnoja...

Włożyliśmy z Arvisem tak wiele pracy, żeby przekonać Kiliana. Tak się staraliśmy, pilnowaliśmy, by nie popełniać tych samych błędów... A i tak kolejna nasza pomyłka kosztowała nas porażką. Gdybyśmy tylko nie uznali, że przeszłość Davida była nieistotna, dowiedzielibyśmy się o wszystkim znacznie wcześniej. Wtedy nie doszłoby do podobnej sytuacji.

Co miałem powiedzieć Arvisowi? Na pewno czekał na dobre wieści. Nie umiałbym przyznać, że spełnił się jego najczarniejszy scenariusz. Potem Lucyfer odkryje prawdę i na pewno nie podaruje Arvisowi, że zwlekał. On nie zrozumie, że chcieliśmy dobrze...

Usłyszałem jęk. Podskoczyłem powoli do Kiliana. Przyjrzałem mu się wnikliwie.

Uchylił powieki.

Od razu wskoczyłem i przyłożyłem skrzydło do rany. Magia przemknęła wzdłuż.

David nie trafił w serce, a obok niego.

Gdybym umiał płakać, właśnie bym ryczał ze szczęścia. Cofałem moje słowa. Zdążyłem. Odgoniłem Davida, nie pozwoliłem, by ten upewnił się, że strzał był celny. Podskoczyłem z radości. Poczułem wnet, że magia nie zdołała pomóc w gojeniu. Początkowo nie pojmowałem, co takiego przeszkadzało. Później użyłem logicznego myślenia. Dopóki pocisk pozostawał w środku, to nic nie zrobię. Musiałem najpierw to wyjąć.

Nāvi będzie musiał ci dać z tydzień wolnego przez to wszystko, naprawdę...

— To zaboli... — ostrzegłem.

Wsunąłem dziób w ranę, sięgając po kulę i uważając, by nie naruszyć bijącego w szaleńczym tempie serca. Kilian syknął i podwinął nogi. Wyjąłem to cholerstwo, po czym magią zasklepiłem ranę. Kilian powoli oprzytomniał. Pomogłem mu z więzami na dłoniach. Początkowo chłopak z szokiem dotknął miejsca postrzału. Wziął parę głębokich wdechów. Dopiero docierało do niego, że przeżył. Panicznie się rozejrzał. Uśmiechnął się szeroko, po czym nagłym ruchem mnie wtulił. Poczułem, jak jego łzy spadały na moje biedne, majestatyczne skrzydełka.

— Dziękuję... — wydukał między falami płaczu.

— Kra... Głupi zawsze ma szczęście — rzuciłem lekko zgryźliwie, ale po chwili się cicho zaśmiałem.

Kilian mnie puścił. Uspokoił emocje. Wstał, opierając się o drzewo. Był blady jak ściana i ledwo trzymał się na nogach, ale żył. To najważniejsze. Nadal mieliśmy szansę.

— Jak on nie trafił... — wymamrotał pod nosem. — Kurwa, stał metr ode mnie... Chyba...

Wleciałem mu na ramię.

— Może usłyszał, jak biegnę, i spanikował? — zasugerowałem, jednak Kilian nie wydawał się przekonany. — KRA, nieistotne. Musimy cię gdzieś ukryć, iść do Arvisa i pomyśleć, co dalej.

— Ale gdzie?

Pomyślałem przez moment. Nie mógł zostawić ludzkiego ciała gdziekolwiek, bo jeśli nie David, to ktoś inny się zorientuje, lub dorwą go dzikie zwierzęta.

Przypomniałem sobie, jak Kilian trafił do nas pierwszy raz. Wpadł do jaskini. Tam raczej nikt nas nie dopadnie. Dałem chłopakowi jeszcze chwilę, by doszedł do siebie, po czym rzuciłem mu pomysłem. Nie był zbyt zadowolony, że znów będzie musiał rozbić sobie łeb, by wrócić do Piekła, ale nie kwestionował wyboru. Dotarło do niego, że to w tej chwili najbardziej racjonalne wyjście.

Powoli doszliśmy do celu. Kilian spojrzał w dół. Głośno przełknął ślinę. Stanął na krawędzi. Rzucił mi krótkie spojrzenie.

— Widzimy się w Piekle.

Cursed immortalityWhere stories live. Discover now