Rozdział 8

163 30 121
                                    

Kilian

Naprawdę nie wierzyłem, że to robiłem.

Nie powinienem się aż tak interesować tą głupią sprawą, ale musiałem sprawiać pozory, żeby Eddy i Arvis nie mieli wątpliwości, że im pomagałem. Prawdopodobnie zaryzykuję za moment wiele i Erhardt niezbyt się ucieszy.

Wszedłem do karczmy. Była pora, o której istniał cień szansy na spotkanie Erhardta. Uśmiechnąłem się do Klausa. Minąłem dwóch rozgadanych ludzi i dostrzegłem, że akurat Erhardt siedział i coś zapisywał w notatniku. Gdy ujrzał mnie kątem oka, widocznie się zdziwił. Szybko zamknął zeszyt. Schował go do torby, którą miał obok. Założył ręce i poczekał z jakimikolwiek pytaniami, aż podszedłem bliżej.

— Nie mam nic dla ciebie, a przynajmniej nie przypominam sobie — powiedział od razu, gdy tylko stanąłem przed nim.

Wziąłem głęboki wdech.

Przecież cię nie zje.

Chyba.

— Ja w trochę innej sprawie. Nie wiem, czy możemy tu o tym gadać.

Erhardt uniósł brew. Wstał powoli, zarzucił kaptur na głowę. Złapał za torbę. Rzucił pod nosem, że zaraz załatwi ustronne miejsce. Ruszyłem za nim. Skupiłem się w głównej mierze na zeszycie, który tak pospiesznie schował, gdy tylko zjawiłem się na horyzoncie. Prawdę powiedziawszy, pierwszy raz widziałem, że coś notował. Tym razem się mnie nie spodziewał. Jakieś dziwne przeczucie mówiło mi, że to nie przypadek.

Przekląłem w myślach.

Zdecydowanie powinienem był przestać się interesować na siłę i doszukiwać głupot. Towarzystwo Eddy'ego i Arvisa źle na mnie działało. Wyrzucenie sobie z głowy ich pieprzenia to najlepsza opcja na ten moment. Robiłem to tylko dla zaspokojenia ciekawości.

Erhardt podszedł do lady. Dyskretnie pokazał Klausowi, by podał mu coś spod blatu. Karczmarz początkowo wydawał się nie zauważyć znaku, ale po chwili, gdy podał kolejnemu klientowi trunek, zbliżył się do Erhardta, po czym szybko wyjął kufel, a wraz z nim niewielki klucz, który przekazał Erhardtowi. Byłem pod wrażeniem, jak porozumiewali się bez słów. Klausa najwidoczniej nie obchodziło, w jakim celu Erhard cokolwiek pożyczał. Zajął się swoją pracą i jedynie odprowadził mnie i towarzysza wzrokiem.

Erhardt poprowadził mnie na zaplecze. Zamknął drzwi, po czym oparł się obok szafki z masą najróżniejszych trunków. Nie ukrywałem, że trochę kusiło, żeby ukraść butelkę, ale coś czułem, że Klaus by się zorientował i następnego dnia obudziłbym się z tą butelką w tyłku. Musiałem powstrzymać pokusę. Skupiłem wzrok na włosach Erhardta. Głupi punkt, ale przynajmniej nie miałem myśli, by wziąć nożyczki i zabrać mu trochę tych kudłów. Jeszcze mi nie odbiło do tego stopnia.

— O co chodzi? — spytał, przyglądając mi się dokładnie.

Przez moment zapomniałem, jak wcześniej ułożyłem cały plan rozmowy. Wziąłem głęboki wdech. Nie ukrywałem. Okoliczności nie malowały się kolorowo. Gdyby Erhardt się wściekł, to mógłby mnie odstrzelić tu i teraz.

Cóż, przynajmniej umrę w towarzystwie masowej ilości alkoholu. Mogę zaakceptować taką śmierć.

Nie, czekaj, bo znów spotkam Arvisa w Piekle.

Jednak nie chcę umierać!

— Nad czym ty tak myślisz? — wtrącił ze śmiechem Erhardt. — Przecież ci nic nie zrobię. Znosiłem naprawdę głupie rzeczy.

— Słuchaj, wiem, że już u ciebie robię...

— Jeśli chcesz nową robotę, to nie ma mowy — przerwał dobitnie i brzmiał, jakby recytował wierszyk. Prawdopodobnie nie odpowiadał tak pierwszy raz, co nie było dużym zaskoczeniem.

Cursed immortalityWhere stories live. Discover now