Rozdział 23

58 14 30
                                    

Kilian

Wrzask.

Jeden, drugi... A zaraz po nim masa kolejnych.

Ból był wszędzie i z każdą chwilą odbierał świadomość.

Aż się zerwałem z potem spływającym po karku, ściskając pościel w dłoniach. Przetarłem dłonią kilka łez. Niepewnie pogładziłem się po brzuchu. Oczywiście, że nie było tam rany, ale mógłbym przysiąc, że nadal ją czułem. Wziąłem parę głębokich wdechów, żeby odgonić nudności.

Od wczoraj nie pozbyłem się wrażenia, że Lilith wciąż czaiła się za rogiem. Gdy tylko wróciłem z Piekła i chciałem odpocząć, to pojawiła się w koszmarze, zabierając sen z powiek. Podobnie teraz. Nie pozwalała mi odetchnąć, pomimo iż nie stanowiła w tym momencie zagrożenia.

Powoli wstałem. Odchyliłem nogawkę spodenek. Udo było całe. Oczami wyobraźni widziałem krew sączącą się z niewidocznej dziury. Zacisnąłem powieki, ponownie nabrałem powietrza.

— Tam nic nie ma... — powiedziałem do siebie pod nosem. — To stało się w Piekle... Nie tutaj...

Otworzyłem oczy. Imaginacja zniknęła. Pogładziłem się po karku. Próbowałem odgonić z myśli Lilith. Praktycznie tylko ona krzątała mi się po głowie i na dłuższą metę stawało się to męczące. Byłem wykończony. Miałem odpocząć, a kompletnie mi to nie wychodziło. Nawet Eddy, gdy wpadł sprawdzić, jak się miewałem, stwierdził, że wyglądałem gorzej niż zwykle, Uznał, że poczekamy jeszcze jeden dzień i wtedy wrócę do Piekła, zawrę pakt i ustalimy plan działania. Osobiście zrobiłbym to jeszcze dzisiaj, mieć to z głowy jak najszybciej, ale nie zamierzałem się kłócić. Obym tylko nie dostał żadnego zlecenia, bo nie dam rady. Pokusiłbym się nawet o poproszenie Erhardta, żeby pozwolił mi tym razem zrezygnować z zarobku. Raczej nie nabierze podejrzeń... Choć cholera z nim wie.

Wyszedłem z pokoju. Chciałem gwizdnąć po psa, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili. Źle mi się to kojarzyło.

— Cerber!

Przystanąłem na schodach. Nie słyszałem, żeby Cerber demolował akurat dom. Skrzywiłem się. Czyżby sam się wyprowadził? Umiał, więc to nie jakieś wielkie zaskoczenie. Chciałem się przejść z nim na spacer, ale widocznie nie zamierzał czekać, aż łaskawie podniosę się z łóżka. Zdarzało się.

Zaszedłem do kuchni. Żołądek dopominał się jedzenia, ale nadal nie potrafiłem na nie patrzeć. Zamiast tego złapałem za najbliższy biały kubek bez nadruków. Znalazłem saszetki z herbatą w górnej szafce tuż obok słoików z kawą.

Usłyszałem kroki za sobą i na moment zamarłem w bezruchu. Mimowolnie zadrżała mi ręka.

— Widziałeś może psa? — Usłyszałem głos matki za sobą.

Odetchnąłem. Przymknąłem oczy.

Nie jesteś już z Lilith... Idioto...

— Pewnie się sam wyprowadził — odpowiedziałem, kryjąc drżenie w głosie.

Chyba niezbyt mi wyszło, gdyż matka stanęła obok, żeby mi się przyjrzeć. Jakoś ostatnio nigdy nie trafiłem na okazję się przypatrzeć. Choć z nią mieszkałem, to praktycznie jej nie znałem. Jak ona w ogóle miała na imię? Ach, no tak, Ella. Niegdyś zarabiała masę pieniędzy, wspinała się po szczeblach bliżej nieznanej mi kariery, podobnie jak ojciec, ale incydent wywołał kryzys. Nie wiedziałem, co działo się dalej, bo robiłem wszystko, byleby odciąć się od matki.

— Kilian, wszystko w porządku?

Już chciałem odpowiadać jak zawsze, ale zdążyłem ugryźć się w język. Miałem się zmienić. Musiałem zacząć od czegokolwiek.

Cursed immortalityWhere stories live. Discover now