Rozdział 16

77 19 77
                                    

Nāvi

Pierwsze sekundy po przebudzeniu były najlepszą częścią dnia. Przez tę krótką, ciężką do wyłapania chwilę nie pamiętałem, co się wydarzyło i po otwarciu oczu spodziewałem się zobaczyć niezmienny, nieco krzywy sufit domku, by następnie wstać z chęciami do ignorowania wezwań Lucyfera, potem pilnować, by Eddy niczego nie rozniósł i wyciągać Arvisa z wygodnego posłania.

A potem nadchodziła rzeczywistość.

Już wcześniej przyzwyczaiłem się do normalnego upływu czasu i zazwyczaj nie narzekałem. Teraz siedzenie przez dwa lata w jednym miejscu było katorgą. Przez pierwsze dni trwałem w nadziei, że gdy tylko Lucyfer dowie się o incydencie, to choć raz stanie po mojej stronie i mnie stąd wyciągnie. Przeliczyłem się. Gdy po dwóch miesiącach pomoc nie nadeszła, domyśliłem się, jaka decyzja zapadła. Wiedziałem, że Arvis nie poradzi sobie sam. Od początku szukałem jakiegoś sposobu, by wesprzeć go na odległość, ale łańcuch tłumił wszelkie próby używania magii.

A przynajmniej tak zakładałem, zanim odkryłem głupi błąd tutejszych debili.

Używanie tak silnej magii wiązało się z konsekwencjami. Domniemani wspaniali magowie, którzy zdołali mnie zatrzymać, szybko umarli, a co za tym szło – nie mogli sprawdzić, czy w pozornie idealnej blokadzie nie było dziur. Znalazły się szpary. Co prawda nie pozwalały mi na wiele, bo udawało mi się przeciskać przez nie niewielkie pokłady magii, ale lepsze to niż nic.

Ponieważ wtedy nie miałem żadnej pewności, czy Eddy przeżył tego feralnego dnia, uznałem, że ktoś przyda się Arvisowi do pomocy. Z zewnątrz. Gdy tylko fragment mojej magii wyślizgnął się z łańcuchów, dotarło do mnie, jak wielki bałagan dział się w normalnym świecie. Następująca fala zgonów i zmartwychwstań wywoływała u mnie mdłości. Jednocześnie pojawiła się pierwsza przeszkoda. Odległość. Z tak nikłą ilością mocy wszystko szło mozolnie. Przez kolejne miesiące pod osłoną nocy – gdyż tylko wtedy czułem się pewnie – szpiegowałem kilkaset tysięcy ludzi, jednocześnie myśląc, jaką obrać strategię, żeby spędzić w Podziemiu jak najmniej czasu.

Pierwsza wybrana osoba stanowiła raczej test, czy na pewno zdołam na odległość nadać komukolwiek pseudofizyczną formę. Gdy się udało, potrafiłem śledzić niemal każdy jej krok, jeśli wystarczająco skupiłem na tym uwagę. Niestety, w tych warunkach tworzenie pozaziemskiego ciała było wykańczające, co oznaczało, że potrzebowałem przerw oraz nie wybiorę kilku takich pomocników. Im więcej zrobię błędów, tym dłużej będę tu siedzieć, co też nie wydawało się najlepszą perspektywą. Nie tylko ze względu na niewygodną podłogę, kompletnie zdrętwiałe ręce czy późniejszy przyrost pracy przy zbieraniu dusz.

David nie napracował się tylko po to, by mnie uwięzić.

Przyświecał mu jeszcze inny cel i aż naprawdę odetchnąłem z ulgą, gdy wyłapałem z rozmowy, że kosa nie wpadła w ręce ludzi, a Eddy zdołał ją zabrać. Niestety, dalej nie wiedziałem, czy przeżył po powrocie do Piekła. Skłaniałem się ku stwierdzeniu, że gdy wszystko zakończy się pomyślnie, będę musiał spędzić chwilę, by kolejny kruk zyskał te same cechy. Tylko że Eddy'ego nikt nie zastąpi...

W końcu nastał czas, gdy wybrałem Ralpha jako pomocnika. To było cholernie ryzykowne, ale on idealnie wpasowywał się w moje dwa główne kryteria: dziedzic magii i będący stosunkowo blisko Podziemia. Spisywał się znakomicie, aż zacząłem wierzyć, że trafiłem w dziesiątkę i uda się sprowadzić Arvisa, by zerwał łańcuch. Nieco za bardzo wybiegłem w przyszłość. David się zorientował. Nie wiedziałem jak, choć domyślałem się, że Ralph przez moment nie uważał, co przesądziło o jego losie. Wściekłem się jak nigdy dotąd, lecz po dłuższym namyśle doszedłem do wniosku, że Ralph mógłby mnie nie uwolnić.

Cursed immortalityWhere stories live. Discover now