Rozdział 1 - Plan Porzucenia

184 10 0
                                    

„Może w obliczu porzucenia wszyscy stajemy się tacy sami; może nawet bardzo uporządkowany umysł nie potrafi znieść myśli o tym, że nie jesteśmy kochani".
-Elena Ferrante, Historia Ucieczki.

Porzucenie – jedno słowo, które może jednocześnie powiedzieć bardzo wiele i zarazem nic. Niektórzy twierdzą, że nie ma nic gorszego niż brak rodziców lub rodziny. Ja jednak uważam, że gorzej jest mieć rodzinę, która cię nie zauważa, dla której jesteś niewidzialny. Bo skoro ci, którzy powinni być ci najbliżsi, nie obchodzą się tobą, jak masz znaleźć jakąkolwiek wartość w sobie? Nie każdy jednak zna smak porzucenia. Niektórzy mają to szczęście, że są otoczeni miłością.

Damon Biddle wiedział, jak to jest być niewidzialnym dla swojej rodziny. Mieszkał z rodzicami w państwie Untyr, w niewielkim miasteczku Poliwaria, położonym nad wybrzeżem, z dala od większych miast. Richmond i Elfrieda, jego rodzice, byli zachwyceni, kiedy po kilku latach małżeństwa urodził im się syn. Damon urodził się zdrowy, rósł bez większych problemów, a życie wydawało się spokojne – aż do jego siódmych urodzin.

Wtedy wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło ich życie. Tego dnia ojciec znalazł Damona na dachu ich wysokiego domu. Nie mieli strychu ani żadnych drabin prowadzących na dach, więc nikt nie mógł zrozumieć, jak chłopiec się tam dostał. Zanim Richmond zdążył wezwać pomoc, Damon spadł z dachu na trawnik. Richmond, w panice, podbiegł do syna, myśląc, że chłopiec nie żyje, ale ku jego zaskoczeniu, Damon wstał, zupełnie nietknięty, jakby nic się nie stało.

Od tego momentu w ich domu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Chociaż rodzice początkowo martwili się o dobro swojego dziecka, ich obawy szybko przekształciły się w strach. Wypadki w domu stały się coraz bardziej niebezpieczne – naczynia samoistnie pękały, okna eksplodowały, a meble niespodziewanie się przewracały. Elfrieda ledwo uszła z życiem, gdy szafa niemal na nią spadła.

W szkole Damon także nie miał łatwo. Dzieciaki dokuczały mu, co często kończyło się bójkami, siniakami i złamaniami. Richmond i Elfrieda byli regularnie wzywani do dyrektora, aby wyjaśniać jego zachowanie. Z czasem miłość, jaką darzyli syna, ustąpiła miejsca lękowi. Zaczęli obawiać się nie tylko o niego, ale przede wszystkim o siebie. W końcu podjęli decyzję: w sobotę zawiozą Damona do sierocińca Houndway, położonego na drugim końcu miasta. Tam go porzucą.

Kiedy ich przyjaciółka, Madelynn Digulbo, usłyszała o tym planie, była zszokowana.

– Oszaleliście?! – krzyczała. – To jest wasze dziecko! Naprawdę chcecie je oddać?!

– Madelynn, proszę, spróbuj nas zrozumieć – błagała Elfrieda. – Kochamy go, ale...

– Ale?! Jeśli się kogoś kocha, to nie ma żadnego "ale"! Nie porzuca się dziecka, jeśli naprawdę się je kocha! Czyście postradali zmysły?!

Madelynn od lat była przyjaciółką rodziny Biddle'ów. Zawsze uważała ich za miłych, dobrych ludzi, choć kiedy Elfrieda zaszła w ciążę, miała wątpliwości. Obawiała się, że nie poradzą sobie jako rodzice. Zaskoczyło ją, kiedy Damon się urodził i początkowo radzili sobie świetnie. Ale po kilku latach zaczęła mieć coraz więcej obaw, że jej wątpliwości były słuszne.

– Nasze dziecko jest... dziwne – wtrącił Richmond. – Spadanie z dachu, płonąca szafa... Uważasz, że to jest normalne?

– A co to według ciebie oznacza "normalne"? – odparła Madelynn. – Twierdzisz, że to powód, by go porzucić?

– Nie wymyślamy żadnych historii! Kochamy go, ale się go boimy – powiedziała Elfrieda, a w jej głosie słychać było desperację.

– Miłość i strach się wykluczają. Jeśli naprawdę byście go kochali, nie rozważalibyście czegoś tak okrutnego – odpowiedziała Madelynn, po czym wstała i, trzaskając drzwiami, opuściła dom.

Madelynn opuściła dom, pozostawiając Elfriedę i Richmonda w ciszy. Małżeństwo przez chwilę siedziało w milczeniu, wpatrując się w siebie nawzajem. Czuło się w powietrzu, że to, co planują zrobić, nie jest właściwe, ale strach, który od miesięcy narastał, wypierał wszelkie inne uczucia. Kochać Damona – to było coraz trudniejsze.

– Myślisz, że ona ma rację? – spytała Elfrieda, łamiąc ciszę. Jej głos był cichy, jakby mówiła to bardziej do siebie niż do męża.

Richmond wstał i podszedł do okna, wpatrując się w odległe horyzonty. Słońce powoli zachodziło, a pomarańczowe promienie rozlewały się po salonie, tworząc iluzję spokoju.

– Nie wiem, El. – Jego głos był szorstki, pełen zmęczenia. – Nie wiem, co jest słuszne. Ale wiem jedno – boję się. Boję się o nasze życie. O nasze bezpieczeństwo.

Elfrieda westchnęła, przeczesała ręką włosy i oparła się o oparcie kanapy. Łzy napływały jej do oczu, ale starała się je powstrzymać. Kochała Damona, ale to, co się z nim działo, było dla niej nie do pojęcia. Każdy dzień stawał się coraz większym koszmarem. Te wszystkie dziwne zdarzenia, które z każdym tygodniem narastały, zmieniały jej syna w kogoś obcego.

– Co się z nim stanie? – spytała nagle. – Kiedy go tam zostawimy... co będzie dalej?

Richmond odwrócił się od okna, przyglądając się żonie. Jego serce ścisnęło się na myśl o tym, co planowali. Wiedział, że Madelynn miała rację. Porzucenie własnego dziecka było okrutne, a mimo to nie potrafił znaleźć innej drogi.

– Będzie bezpieczny. W domu dziecka – odpowiedział z wymuszoną pewnością siebie. – A my też będziemy bezpieczni.

Elfrieda kiwnęła głową, ale nie była przekonana. Myśl o porzuceniu Damona gryzła ją od środka, ale wiedziała, że jej strach jest silniejszy. Miała tylko nadzieję, że sierociniec będzie lepszym miejscem dla niego, niż ich dom pełen lęku i obaw.

Sobotni poranek był cichy, zbyt cichy. Damon siedział przy kuchennym stole, jedząc śniadanie w milczeniu. Nie wiedział jeszcze, że to ostatnie chwile, jakie spędzi w swoim domu. Richmond i Elfrieda przyglądali mu się z daleka, próbując ukryć swoje emocje. Planowali opuścić dom wkrótce po śniadaniu.

– Damon, dzisiaj pojedziemy na małą wycieczkę – powiedział Richmond, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie.

– Gdzie? – spytał chłopiec, odrywając się od talerza.

– Zobaczysz. To niespodzianka – odpowiedziała Elfrieda, próbując się uśmiechnąć.

Damon wzruszył ramionami, nie domyślając się niczego. Był przyzwyczajony do tego, że jego rodzice rzadko spędzali z nim czas, więc wycieczka brzmiała jak coś nietypowego, ale przyjemnego.

Gdy wsiedli do samochodu, chłopiec patrzył przez okno, obserwując, jak mijają znajome uliczki Poliwarii. Droga do sierocińca Houndway była długa, a Damon wkrótce zasnął na tylnym siedzeniu. Richmond i Elfrieda jechali w milczeniu, każde zanurzone we własnych myślach. Wiedzieli, że kiedy wrócą do domu, ich życie będzie inne, choć nie byli pewni, czy to, co planują, przyniesie im ulgę, której szukali.

Dotarli na miejsce tuż przed południem. Houndway był starym, szarym budynkiem, otoczonym wysokim murem. Wydawał się opustoszały i ponury, zupełnie jakby należał do innej epoki. Richmond zgasił silnik i obrócił się, patrząc na śpiącego syna.

– Czas na nas – szepnęła Elfrieda, głos jej drżał.

Oboje wysiedli z samochodu, po czym Richmond otworzył tylne drzwi i delikatnie obudził Damona. Chłopiec rozejrzał się zdezorientowany, patrząc na nieznane miejsce.

– Gdzie jesteśmy? – spytał, przecierając oczy.

– To... nowe miejsce – odpowiedział Richmond, jego głos był pusto brzmiący. – Wejdziemy na chwilę do środka, dobrze?

Damon niechętnie wysiadł z samochodu, czując, że coś jest nie tak. Jego rodzice prowadzili go do dużych, drewnianych drzwi sierocińca. Gdy stanęli na progu, Elfrieda przystanęła na chwilę, trzymając syna za rękę.

– Przepraszam, Damon – szepnęła, zanim puściła jego dłoń.

Zanim Damon zdążył cokolwiek powiedzieć, drzwi otworzyły się z głośnym skrzypieniem, a Richmond i Elfrieda bez słowa wycofali się w stronę samochodu, zostawiając syna samego na schodach sierocińca.





Zaginiony WładcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz