Rozdział X - WYROK

21 4 0
                                    

Spędziłem w celi następne parę dni. Nie mogłem dojść do siebie po tym co się stało. Obwiniałem się o każdy szczegół swojego życia, za to że byłem głupi, otumaniony pół prawdami, ideami samego Nieba. Później nastąpił czas na gniew, rzucałem wszystkim co tylko znalazłem pod ręką, każdym wspomnieniem w którym siedziałem spokojnie na zajęciach a kolejne dusze zostawały przerobione na baterie do skarbnicy wiedzy. Ostatnie godziny spędziłem na smutku, łza po łzie wylewała się kapiąc na podłogę, moje ubranie i wszystko co znalazła na swojej drodze. Tonąłem w nich, zatracałem się w oceanie który sam stworzyłem. Był pełen błędów, porażek i złamanych słów. Dostałem się już na samo dno i nie mogłem się z niego wygrzebać, robiłem tylko większy muł, który ograniczał wzrok na nowe perspektywy. Moim ostatnim żalem był fakt, że nie mogłem dotrzymać obietnicy, okazałem się złym wyborem. Nie umiałem uratować jej duszy, która teraz dołączyła do całej reszty.

W końcu zacząłem krzyczeć, tak głośno jak tylko umiałem i nawet to nie zdawało się przynieść upragnionego ukojenia.

Nie byłem nawet pewien ile tu byłem. Noc z dniem zamazywały się, brak słonecznego światła sprawiała, że nie byłem pewien jaka pora dnia mi towarzyszy. Nie miało to jednak znaczenia, sytuacja w jakiej byłem negowała wszystko co kiedyś, nawet w najmniejszym stopniu, było dla mnie istotne. Straciłem wszystko. Miałem tylko życie, które przestało mieć dla mnie znaczenie. Umierałem na samą myśl o swoim losie, o losie ludzi i przyszłości świata pod panowaniem mojej matki. Jedynak to myśl, że nie mogę nic z tym zrobić sprawiała, że nie chciałem otwierać oczu. Pragnąłem żeby zamknęły się już na zawsze, wieczny spoczynek lub cierpienie, wszystko było lepsze niż życie z wirem myśli w mojej głowie.

🫐ꗥ~ꗥ🫐

Obudził mnie powiew wiatru, lekkiego, aczkolwiek dla osoby, która nie czuła go na swojej skórze od dłuższego czasu, była niczym błogosławieństwo. Otworzyłem swoje zmęczone oczy, pełne wyimaginowanego piasku. Nie trudziłem się z ich przetarciem, wstałem z zimnej ziemi wypatrując się prosto w kraty i ciemną toń za nimi. Jasna poświata pojawiła się po dłuższej chwili, zacząłem słyszeć kroki odbijające się od kamiennego obicia więzienia. Był to mój czas, czułem to w kościach, w zapachu jaki towarzyszył powietrzu. Przyszli po mnie.

Zbliżyli się w końcu do krat, otworzyli je w parę chwil, blask pochodni oświetlał kawałki ich twarzy, kojarzyłem te dwa anioły. Były towarzyszami mojej matki, mniej lub bardziej zaangażowani w ochronę królestwa. Byli przy mnie jak byłem małym dzieckiem, łapali gdy spadałem z chmur i zaprowadzali do domu, kiedy gubiłem się w olbrzymie Niebiańskiego królestwa. Wszystko to teraz nie znaczyło nic, byłem zdrajcą, gotowym na egzekucję.

Nie powiedzieli słowa. Wzięli moje nadgarstki zakute w kajdany i zaczęli prowadzić. Chodzenie wymagało dodatkowej energii, którą miałem na wyczerpaniu. Nie piłem nektaru, nie dostawałem jedzenia, które mimo małej potrzeby i tak jest istotne w moim życiu. Tęskniłem za ciastem z Cafe Jane. Dałbym naprawdę wiele żeby chociaż jeszcze raz polecieć na Ziemię, stanąć przed kawiarnią i po prostu docenić chwilę, które tam spędziłem. Podziękować Owen'owi, że nie wyrzucił mnie mimo, że przez parę godzin tam spędzonych zamawiałem tylko ciasto. Dzień w dzień.

Słyszałem odgłosy jeszcze zanim ujrzałem do kogo należą. Wiwaty, krzyki, płacz i strach. Światło oślepiło moje oczy, które przyzwyczaiły się tylko do mrocznego klimatu. W końcu zobaczyłem gdzie kroczę, idąc przez solną ścieżkę mijałem nefilim, anioły...

Wszyscy moi rówieśnicy stali po moich bokach, patrzyli z dumą jak strażnicy wleką mnie prosto na dziedziniec Niebiańskiego Królestwa. Zobaczyłem w oddali swoją matkę, stojącą pośród swoich poddanych, archaniołów. Nie miała na sobie sukienki, stała tam z ogromnym mieczem i błyszczącej zbroi, wyglądając niczym anioł zemsty. Wiedziałem, że to moje ostatnie kroki przed końcem, więc próbowałem je wykonywać. Mimo osłabienia zacząłem iść o własnych siłach, uniosłem głowę do góry patrząc na wszystkich z dziwnym uczuciem wyższości, które poczułem. Umrzeć za coś w co się wierzy mimo, że śmierć nic nie zmienia? Okropne uczucie. Oni jednak nie muszą o tym wiedzieć.

𝘩𝘦𝘭𝘭𝘰, 𝘴𝘢𝘵𝘢𝘯 || 𝘣𝘰𝘺𝘹𝘣𝘰𝘺Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz