Sprzedałam się. Zrobiłam to. Zostałam panienką z klubu dla mężczyzn. Zanurzyłam twarz w ciepłej wodzie, która wypełniała wannę i starałam się wykrzyczeć swoją złość na okrutny los. Z tego wszystkiego nawet nie zapytałam o formę wypłaty ani o umowę. Gdy zobaczyłam Drake Westona całkiem odebrało mi rozum. On był ostatnim mężczyzną na świecie, z którym powinna mnie wiązać jakakolwiek współpraca. Był przeciwieństwem mojego wzoru idealnego faceta. Jane Austen, ogarnij się. To tylko twój szef. Pracujesz dla niego i z zaciśniętymi zębami zarabiasz na leczenie ojca. – wmawiałam to sobie za każdym razem, gdyż napadało mnie obrzydzenie do samej siebie.
Była już grubo po północy a Layla nadal nie oddzwoniła, mimo że zdążyłam już wrócić do domu zamówioną przez Drake'a taksówką. Nawet nie pamiętałam, jak do tego doszło i co powinnam teraz zrobić. Oczekiwać na telefon czy sama się zgłosić do rezydencji? Byłam jednak głupiutką gąską.... Wpatrywałam się w wyświetlacz telefonu lecz nadal milczał. Może Layla nie przeszła testu i nadal jest na imprezie w ogrodzie? Analizując kolejny raz dzisiejszy dzień w końcu zasnęłam. Dźwięk budzika był jak kubeł zimnej wody. Zerwałam się z łóżka mając wrażenie, że dopiero co zdążyłam zamknąć powieki. Szara rzeczywistość jednak nie chciała czekać i musiałam szykować się do pracy w księgarni.
Martwiłam się o przyjaciółkę, która nadal nie dawała znaku życia. W końcu jednak czekając na kolejny autobus zadzwoniłam do niej.
-Halo... - wybełkotała wyraźnie zaspana. Żyła to najważniejsze.
-Jak się czujesz? Martwiłam się o ciebie. – zapytałam ciekawa jej wrażeń z wieczoru.
-Wybacz. Zostawiłam telefon a aucie. – przyznała już coraz bardziej rozbudzona. – To była świetna impreza. Za mój sexi taniec z fotografem mam posadkę w klubie jak w banku. – dodała dumnie. Wywróciłam oczami na myśl o słowach Drake. Nie chciałam jej jednak martwić. Nie ode mnie powinna się o tym dowiedzieć.
-Najważniejsze, że wróciłaś cała i zdrowa. – zmieniłam temat i szybko się pożegnałam aby mogła dalej odsypiać noc w rezydencji Johna.
Musiałam zająć się pracą a ruchliwy sobotni dzień był idealnym sposobem na głupie rozmyślanie. Pomimo troski o tatę nadal dawałam z siebie wszystko. Uśmiechałam się do klientów i dzielnie walczyłam z nienawidzącą mnie kasą. Zakończenie mojej zmiany pojawiło się zdecydowanie za szybko. Nim jednak wyszłam, Go zawołała mnie do swojego biura.
-Zrobiłam coś, nie tak? – zapytałam zaskoczona tą nagłą rozmową. Go pokiwała tylko głową.
-Rozmawiałam z Mady na temat twojego taty. – zaczęła spokojnie, jednak błysk w jej oczach zdradzał, że ma ochotę wybuchnąć. – Zaproponowała pomoc w finansowaniu leczenia. Skorzystasz z funduszu socjalnego. Jest to około dziesięciu tysięcy. Sądzę, że na pewno się przyda na początek, aż nie wymyśle jak zebrać dodatkowe pieniądze.
Jej słowa sprawiły, że moje oczy zasłoniło morze łez. Płynęły po policzkach a ja siedziałam szczerząc się do kochanej Go.
-To jest ten moment, gdy rzucasz mi się na szyje i całujesz. Ale bez języczka, żeby było jasne. – wtrąciła rozładowując atmosferę. Z jeszcze większych uśmiechem przytuliłam ją i ocierając łzy dziękowałam po raz setny za pomoc.
-Jesteśmy rodziną pamiętasz, Jane z południa? – potargała moje rude loki. Była niesamowita. Ta wytatuowana kobieta miała największe serce jakie tylko mogłam sobie wyobrazić. Chociaż jeden kamień spadł mi z serca.
Zamiast tłuc się autobusem postanowiłam przejść się na długi spacer. Jesień w Portland nadchodziła dużymi krokami ale nadal czuć było letnie gorące słońce na policzkach. Krok za krokiem analizowałam swoje życie i z czystym sumieniem byłam w stanie stwierdzić, że może nie jest tak źle. Los się do mnie uśmiechał. Wpatrzona w błękitne niebo mijałam ostatnią przecznicę przed moim mieszkaniem. Nagle pisk opon przeszył powietrze i usłyszałam przeraźliwy krzyk:
-Jane Austen, do cholery!
Spojrzałam w kierunku dźwięku i od razu natrafiłam na złowrogie spojrzenie Drake Westona wychylającego się z auta, którym właśnie próbował mnie uśmiercić. Rozejrzałam się dookoła ale inni ludzie dalej zmierzali w swoich kierunkach nie zwracając na nas uwagi. Dopiero po chwili zauważyłam jarzące się czerwieniom światło sygnalizatora, które bezwzględnie kazało mi się zatrzymać tuz przed przejściem.
-Jesteś mi potrzebna sprawna a nie z połamanymi nogami. Wsiadaj. – rozkazał i ponownie schował się w środku swojego sportowego auta. Potulnie wykonałam jego rozkaz i wtuliłam się w miękki skórzany fotel, nie chcąc wywoływać niepotrzebnego zamieszania na ulicy.
-Wysłałem ci umowę i informacje na temat pierwszego zlecenia. Obowiązki i bezwzględne zakazy... - rozpoczął swoją przemowę z wyczuwalną pretensją, mknąc przez wąskie uliczki w mojej dzielnicy. Byłam zbyt skołowana jego pojawieniem się aby o cokolwiek zapytać. W końcu jednak przerywając jego monolog odważyłam się wypowiedzieć parę słów.
-Skąd pan wiedział gdzie mieszkam? – zapytałam nieśmiało. Zerknął na mnie z politowaniem i wywrócił ostentacyjnie oczami.
-Z kwestionariusza? – stwierdził z ironią. Zapomniałam. Odpowiadałam w nim na kilkadziesiąt pytań, a jednym z pierwszych był właśnie adres zamieszkania.
-Przepraszam, byłam w pracy jeszcze nie zdążyłam sprawdzić poczty. – tłumaczyłam się, chcąc chociaż trochę zyskać na czasie i poznać więcej szczegółów tego porwania. Pokiwał głową ze zrezygnowaniem i odetchnął głęboko.
-Idziesz na bankiet charytatywny. W środę. Przyjadę po ciebie o siódmej. – tłumaczył lecz już spokojniej. – Musimy dopasować nasze stroje, więc ten jeden raz pojadę z tobą. Na kolejne zlecenia będziesz miała udostępniony budżet i listę sklepów, z których korzysta klub. Nie chce widzieć żadnej tandety albo co gorsza podróbek. Reprezentujesz mnie i moją firmę. Zrozumiano? – pokiwałam głową jak automat. Pierwsze zlecenie i to już w środę i do tego z samym Drake'em Westonem. Ty przekorny losie wiedziałam, że ten dzień był zbyt piękny.
CZYTASZ
Mów mi Drake
RomanceDrake Weston jest marzeniem każdej kobiety w Portland. Przystojny, czarujący, bogaty , z którego życia intymnego można napisać kolejną część "Kamasutry". I on o tym doskonale wie. Niestety w wyniku niefortunnego życzenia przyjaciela staje się im...