Rozdział 5

24 3 0
                                    

Livia biegła przed siebie, nie mając określonego celu. Nie mogła ustać w miejscu, czuła, że musi biec, bo inaczej jej ciało eksploduje. Nogi zaprowadziły ją do pobliskiego parku, gdzie za dnia zwyczaj roiło się od dzieci i ludzi wyprowadzających psy, a po zmroku miejsce to zamieniało się w centrum libacji alkoholowych i legowisk wszystkich okolicznych bezdomnych. 

Teraz jednak nie było tam żywej duszy, wpływ na to miały czarne chmury pokrywające niebo w całości. Pojawienie się pierwszych kropli deszczu było teraz kwestią kilku minut. Dziewczyna zatrzymała się dopiero przed dużym, ogrodzonym placem zabaw, gdzie dziadek przyprowadzał ją, gdy była mała. Do jej głowy napłynęły wspomnienia. Pamiętała, jak podsadzał ją do huśtawki i zabraniał huśtać się powyżej cienia rzucanego przez najwyższy jej element. Przypomniało jej się, jak była zła, gdy jej brat wspinał się na dach drewnianej ciuchci, a ona nie mogła tam dosięgnąć. Teraz wydawało jej się to śmieszne, pociąg miał może 1,5 metra wysokości, jednak wtedy wydawał się taki wielki...

W jednej chwili dziewczyna poczuła ukłucie w sercu, które rzuciło ją na kolana. Rzadko marzła, jednak teraz całe jej ciało drżało z zimna przenikającego ją do szpiku kości. Objęła się ramionami, by zatrzymać w sobie choć trochę ciepła, jednak nic to nie dało. Jej dziadek nie żył. Był martwy. Umarł. Zostawił ją. Został zamordowany. Zbezczeszczony. Im więcej Livia myślała o widoku dziadka przykutego do ściany, z dziurą w miejscu serca, tym większą miała potrzebę... 

No właśnie. 

Nie wiedziała, czego potrzebowała, co mogłoby jej pomóc. Wiedziała jednak, że czegoś potrzebuje, musi coś zrobić... Wbiła więc palce w skórę oplatanych przez siebie własnych rąk. Nie poczuła, gdy jej paznokcie przebiły skórę, nie poczuła krwi spływającej do łokci. Czuła jedynie ulgę. 

Gdy uniosła schyloną do tej pory głowę, zobaczyła parę idącą z drugiej strony placu zabaw. Dziewczyna idąca pod rękę z blond włosym chłopakiem obrzuciła ją spojrzeniem pełnym pogardy, po czym w ogóle się z tym nie kryjąc, szepnęła coś do chłopaka, wskazując palcem w stronę Livii. Chłopak spojrzał na nią, po czym odpowiedział coś dziewczynie, która przewróciła oczami. Livia poczuła się nieswojo, nie chciała, żeby ktoś widział ją w takim stanie. Nie rozumiała, dlaczego wytykali ją palcami, dopóki nie dotknęła ręką czoła. Wtedy wszystko stało się dla niej jasne, na wierzchu jej dłoni pojawiła się czerwona smuga, pasująca kolorem do śladów cieknących od jej ramion w dół. Dziewczyna zaczęła szybko ścierać krew z rąk, jednak jedynie rozmazała ją na większą powierzchnię skóry.

"Weź się w garść" - Szepnęła sama do siebie. "Tylko jedno z was może byś słabe, nie pozwól, byś była to ty" - Zadźwięczały jej w głowie słowa dziadka, często powtarzane jej w dzieciństwie. W tej chwili Livia poczuła na swojej skórze pierwsze krople deszczu, co zadziałało na nią kojąco. 

Po kilku chwilach deszcz zmył z jej ciała krew, barwiąc chodnik dookoła niej na delikatny róż. Livia spięła się w sobie i powoli wstała, wdychając uspokajający zapach deszczu. Na chwiejnych nogach ruszyła w stronę, z której przyszła, by dotrzeć do domu. Wiedziała, że William będzie tam na nią czekać. Nie miała, gdzie pójść, a do domu nie mogła wrócić. Teraz to zrozumiała. Po kilkunastu minutach wolnego spaceru Livia wyszła na drogę prowadzącą do jej mieszkania. Pod kamienicą stał samochód, o który plecami opierał się William, chłopak był cały mokry, podobnie jak Livia. 

Gdy ją zobaczył, nie zareagował, dopiero gdy dziewczyna zbliżyła się do samochodu, brunet odepchnął się plecami od pojazdu i bez słowa skierował się w stronę drzwi kierowcy. Tym razem Livia nie zamierzała się sprzeciwiać ani uciekać. Do tej pory ci ludzie zachowywali się w stosunku do niej w porządku. Dziewczyna wsiadła do samochodu, zajmując miejsce pasażera. William natychmiast ruszył, wyjeżdżając tyłem na drogę. Jechali w całkowitej ciszy, co odpowiadało Livii. 

Złota krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz