Rozdział 20

6 0 0
                                    

William zaparkował pod Kwaterą główną i wszyscy wysiedli z samochodu. Chłopak podszedł do drzwi, a za nim podążyli Lucas, Livia i Jonathan na końcu.

- Będę mógł wejść? - Upewnił się Jonathan.

- Nie. - Odparł William, wyraźnie mu się to podobało. - Vincent uprzedził wszystkich o twoim przybyciu, więc nikt cię nie zabije, ale będziesz czekał w kuchni, wejście jest od drugiej strony.

- Jak dla mnie brzmi dobrze. - Pokiwała głową Livia, odwracając się w stronę zdezorientowanego brata.

- Livio. - Dziewczyna odwróciła się w stronę bruneta na dźwięk swojego imienia. - Otwórz drzwi, proszę. - Poprosił, wskazując na dzwonek wbudowany w ścianę. Livia zmarszczyła brwi, dziwiąc się, dlaczego on nie może tego zrobić, ale nacisnęła dzwonek, a następnie pozwoliła ukłuć się w palec. Po krótkiej chwili w otwartych drzwiach stanął Edmund, ten starszy z nich dwóch.

- Witajcie. - Uśmiechnął się. - Wejdźcie. - Odsunął się, wpuszczając ich troje do środka. Livia odwróciła się szybko, by zobaczyć tylko, jak Jonathan kieruje się w prawo, aby zapewne obejść budynek i zaczekać w kuchni.

- Dzień dobry. - Livia uśmiechnęła się na widok starca.

- Cieszę się, że jesteś cała. - Mężczyzna podszedł do niej i przyciągnął zdezorientowaną dziewczynę do siebie w ciasnym uścisku. Livia spięła się, ale nie odepchnęła mężczyzny. Kątem oka napotkała rozbawione spojrzenie Williama, którego spiorunowała wzrokiem.

- Dziękuję. - Skinęła lekko głową, gdy Edmund odsunął się od niej po chwili. 

Mężczyzna powiedział im, gdzie czekał Vincent i cała trójka ruszyła schodami w górę do biblioteki. W Kwaterze głównej wyraźnie roiło się od dzieci księżyca, było ich znacznie więcej, niż gdy Livia była tutaj ostatnio. Wszystkie spojrzenia zatrzymywały się właśnie na niej, gdy szli korytarzami. Dziewczyna słyszała szepty i wyraźnie widziała, jak dzieci księżyca pokazują ją sobie palcami i ruchami głowy. Wbiła wzrok w kark Williama idącego przed nią, by nie widzieć, że robią dookoła siebie zamieszanie, a właściwie ona robi. William pchnął wielkie drzwi, za którymi znajdowała się biblioteka. Zanim jeszcze Livia zobaczyła, kto był w środku, usłyszała głos.

- ...nie mówię, że nie, ale to przecież nie moja wina! - Głos należał do Cassandry, która była wyraźnie niespokojna. Krzycząc, wymachiwała rękoma na wszystkie strony. - Mogła sobie wziąć własną, ale oczywiście nikt poza mną o tym nie pomyślał!

Obok dziewczyny znajdował się Vincent, pochylony nad zadziwiająco grubą księgą, która otwarta była w połowie. Był on spokojny, nawet zamyślony, zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na blondynkę. Gdy jednak William odchrząknął, by zaznaczyć ich obecność, Vincent uniósł wzrok znad książki.

- Dobrze, że już jesteście. - Powiedział to bez entuzjazmu.

- A wy, na co się gapicie? - Cassandra zmierzyła ich wszystkich wściekłym spojrzeniem.

- Mówiłem ci, że jest drażliwa. - Livia usłyszała szept Williama przy swoim uchu, poczuła, jak przechodzi ją dreszcz. - Pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Kąciki ust Livii lekko powędrowały do góry.

- Livio. - Vincent w kilku krokach znalazł się przed nią. - Jak się czujesz? - Mówiąc to, złapał na jej lewy nadgarstek i przyłożył do niego dwa palce, drugą dłoń położył na jej czole. Zmarszczył brwi.

- Dobrze. - Dziewczyna delikatnie strąciła jego rękę ze swojego czoła. - Nic mi nie jest.

- Nie jesteś już gorąca, to dobrze, ale tętno masz zbyt szybkie. - Mruknął. - Naprawdę uważam, że powinnaś dać nam się przebadać, żebyśmy dokładnie wiedzieli, z czym mamy do czynienia. Nie wiemy, co ci się stało ani czym cię tam faszerowali.

Złota krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz