Rozdział XVII

518 30 1
                                    

Pov. Harry

Nie wiem, kiedy zacząłem dostrzegać pewne cechy w Draco.

To, jakie jego włosy są zawsze idealne lub to, jak kuli się podczas snu.

Zauważyłem nawet to, z jaką elegancją je oraz z jaką pewnością siebie przemierza korytarze.

Może to dlatego, że od czasu „wypadku" Draco nie opuścił mnie na krok.

Bardzo zaangażował się w pilnowanie mnie. Doceniam to. Naprawdę. Czasem robi się to dość irytujące, ale Draco i ja dogadujemy się o wiele lepiej niż myślałem.

- Harry? - zaczął Draco, siedząc ze swoim widelcem i obracając się w pełni, by spojrzeć na mnie.

- Tak? - Zrobiłem to samo. Z dnia na dzień jadłem więcej. Jedynym problemem jest to, że w dalszym ciągu źle się z tym czuję, ale Draco zawsze jest przy mnie i przez ten cały czas mi pomaga, za każdym razem, gdy to się dzieje.

- Jutro jest wycieczka do Hogsmeade. Czujesz się na siłach, by iść? Chciałbym pójść i zacząć kupować prezenty świąteczne, mimo że został jeszcze miesiąc.

- Jasne, ale czemu pytasz, czy czuję się na siłach?

Policzki Draco nieznacznie się zaróżowiły.

- Po prostu chcę, żebyś już więcej nie opuszczał mojego boku. - Głos mu zadrżał, a policzki pociemniały.

Jego słowa miały dwa znaczenia. Spędzenie z nim całego czasu, zajmując się czymś. Po pierwsze, martwi się, że mogę spróbować coś zrobić lub że coś mnie przytłoczy. W każdym razie ten drugi powód jest nieco dziwniejszy. Jeszcze nie do końca to rozgryzłem, ale wygląda na to, że chce spędzać ze mną tak samo dużo czasu, jak ja z nim. To miłe wiedzieć, że ktoś spoza grupy moich najbliższych przyjaciół chce ze mną wychodzić.

Z jakiegoś powodu wychodzenie z Draco sprawia, że jest to o wiele lepsze.

Uśmiechnąłem się do niego, gdy do głowy wpadła mi podła myśl.

- Draco, jeśli chciałeś zaprosić mnie na randkę, wystarczyło zapytać.

Wypluł swój sok dyniowy, który wziął, jak byłem zamyślony.

Śmiałem się, widząc, jak bardzo zmieszany się stał.

- To nie... To znaczy... Cholera jasna, Harry.

Śmiałem się jedynie bardziej.

- Czyżbym cię zawstydził? Wybacz.

- Oh, doskonale wiem, że nie jest ci przykro. Nawet troszeczkę. Ale skoro już o tym wspomniałeś... Mogę przystać na tę propozycję.

Przestałem się śmiać i patrzyłem na niego zaskoczony.

- Co? - spytałem cicho.

Posłał mi uśmiech, zanim wstał.

- Chyba musisz się domyślić, Potter. - Zaczął iść w stronę wyjścia.

- Zaczekaj, Draco. Co masz przez to na myśli? - Wstałem i podążyłem za nim.

- I kto tu jest teraz tym zmieszanym? - odparł żartobliwie, idąc w dół po schodach do lochów.

- Chyba jestem bardziej zdezorientowany niż zmieszany - przyznałem. Co on miał na myśli? Chce mnie zabrać na randkę? Podobam się Draco? Nie, niemożliwe, żeby chodziło właśnie o to.

- Jesteś naprawdę głupiutki, Harry - powiedział. Doszliśmy do wejścia.

Wypiąłem na niego język. Czułem się z nim beztrosko. To naprawdę dziwne uczucie, ale nie jest czymś złym. Właściwie, podoba mi się to. Nie czułem się tak szczęśliwy od dawna i naprawdę tylko Draco to ze mnie wyciąga. Dzieje się tak tylko wtedy, gdy jestem w pobliżu niego.

Twarz Draco zmieniła się z rozbawionego uśmiechu w tę zimną, bezduszną.

Na początku pomyślałem, że było to skierowane w moją stronę i poczułem się urażony. Mimo postępów, których wspólnie dokonaliśmy. To sprawiło, że czułem się pokonany, ale wtedy zorientowałem się, że jego wzrok nie jest skierowany na mnie tylko na to, co było za mną.

Odwróciłem się i zobaczyłem grupkę ślizgonów i gryfonów, wyglądających zbyt przyjaźnie, gdy tak ze sobą rozmawiali. Gdy zorientowali się, że zwróciliśmy na nich uwagę, rozeszli się.

- O co chodziło? - spytałem, odwracając się do Draco.

Jego spojrzenie złagodniało, gdy na mnie spojrzał.

- Nie wiem. To te same osoby, które przyłapałem, gdy kręcili się przy skrzydle szpitalnym, jak jeszcze byłeś nieprzytomny. Knują coś - stwierdził.

- Dlaczego? Co ja im zrobiłem?

- Nic, Harry. Oni po prostu chcą zrzucić winę na kogoś za to, co stało się podczas ostatnich dwóch lat i chcą czerpać korzyści z tego, w jakim stanie się aktualnie znajdujesz.

- A więc powinni zaatakować mnie podczas snu, zaoszczędziłoby im to problemów - zadrwiłem. Draco posłał mi twarde spojrzenie, a ja spuściłem wzrok, czując się winny. - Przepraszam - wymamrotałem.

Draco westchnął.

- W porządku. Zapewne masz rację. Nie sądzę, by chcieli twojej śmierci, a jedynie jeszcze bardziej cię poniżyć.

Zmarszczyłem brwi na jego słowa. Dlaczego ludzie nie mogą zostawić mnie w spokoju choć raz? Przecież nawet nic nie zrobiłem, w każdym razie nie im.

- Chodźmy. - Draco złapał mnie za nadgarstek i wciągnął do pokoju wspólnego.

Blaise i Pansy siedzieli przy kominku, rozmawiając ze sobą z ożywieniem.

Nasze stosunki także się polepszyły. Nie są złymi ludźmi i właściwie to są niesamowicie zabawni, gdy tylko chcą, przynajmniej wtedy, gdy nie stwarzają pozorów.

Każdy w Slytherinie w dalszym ciągu nienawidzi mojej odwagi, nie licząc grupy przyjaciół Draco, których uważam za niezwykle zabawnych, jeśli o to chodzi.

- Cześć Draco, Harry! - zawołał do nas Blaise.

Usiedliśmy obok siebie, naprzeciwko nich. Przez przypadek zauważyłem, że Draco usiadł raczej blisko mnie, jego ramię ocierało się nieco o moje.

- Chyba już powinniśmy się obawiać - przyznał Draco, krzyżując ramiona.

Uśmiechy zeszły z twarzy Blaise'a i Pansy.

- Co masz na myśli? - spytała.

- Harry'ego śledzi grupka ślizgonów i gryfonów. Myślę, że coś knują, cokolwiek by to nie było. Nie wygląda to na nic dobrego.

- Cóż, w takim razie chyba naszym obowiązkiem będzie ochrona - odparł Blaise.

Spojrzałem na niego zdezorientowany.

- Ochrona? Czy nie byłem już non stop obserwowany przez waszą trójkę i resztę moich przyjaciół? - spytałem.

- Cóż, no tak, ale mam na myśli, że teraz musimy też skupić się na obserwowaniu osób, z którymi mamy zajęcia - odpowiedział Draco.

Lekko zmarszczyłem brwi.

- Draco. Nie jestem dzieckiem. Potrafię o siebie zadbać. Przepraszam, że tak cię to wszystko przejmuje, ale naprawdę, ochrona? Czuję się jak wtedy, gdy byłem na trzecim roku, jak ktoś powiedział mi, kim był mój ojciec chrzestny - wytłumaczyłem.

- Rozumiem, Harry, ale oni mogą ci coś zrobić. Knują coś już od jakiegoś czasu i kto wie, co.

- Pewnie poślą na mnie jakąś paskudną klątwę lub coś w tym stylu. Serio, nie potrzebuję tej całej „ochrony" - ogłosiłem im poirytowany.

- Dobrze, więc będziemy po prostu mieć ich na oku. Każdy z nas. Może być?

Westchnąłem.

- W porządku, ale naprawdę nie potrzebuję niańki.

Po tej rozmowie zebraliśmy się z pokoju wspólnego i udaliśmy do łóżek.

------------

tak, wrocilam i mam nadzieje ze uda mi sie wstawic wiecej rozdzialow

z góry przepraszam wszystkich, którzy czekali

przepraszam za błędy (o ile jakieś są to możecie mnie poprawić)

Blizny, które mnie prześladują || Tłumaczenie PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz