— No Scarlett pokaż się! Lada moment ma być Alexander — głos ciotki dobijającej się do drzwi mojej sypialni od ostatnich trzech godzin stał się co trzydziestą minutową rutyną.
— Zaraz wychodzę! — odkrzyknęłam, po czym powróciłam wzrokiem do lustra.
Suknia prezentowała się idealnie, a przy czarnych średniej wysokości obcasach wyglądała tak jakby stykała się z podłogą. Moje szare włosy po raz pierwszy z lokowałam, aby stworzyć po rozczesaniu delikatne fale. Nie miałam na nie pomysłu, podobnie jak na makijaż, więc pozostałam przy klasycznej opcji oraz paru tutoriali z platformy YouTube.
Wyszłam z pokoju trzymając w dłoni naładowany telefon. Aż w tamtej chwili żałowałam że nie wybrałam do sukienki torebki. Zeszłam ostrożnie po schodach modląc się w duchu, aby nie okazało się że właśnie nosiłam suknie na swój pogrzeb.
— No wreszcie schodzi nasza pannica — podekscytowany głos Margaret oraz śmiech Alexandra dał mi pewność iż właśnie na styk trafiłam.
Kiedy ujrzałam Go stojącego przy drzwiach zatrzymałam się w połowie schodów. Niczym w cholernym kopciuszku wpatrywałam się w jego czarną marynarkę i krawat oraz koszule w kolorze nieba. Jego włosy ułożone w charakterystyczny artystyczny nieład dodawały mu seksowności. Chłopak stał i wpatrywał się we mnie z błyskiem w niebieskich tęczówkach kompletnie nie zważając na stojące obok niego resztki płci pięknej jaka mieszkała ze mną w domu.
— Mówiłem że Ci pasuję — powiedział z uśmiechem ukazując śnieżnobiałe zęby dwudziestolatek ujmując ostrożnie moją dłoń, aby pomóc mi zejść po reszcie schodów bezpiecznie. Kiedy już znajdowałam się bliżej niego poczułam zapach jego wody kolońskiej, jednak nie było dane rozkoszować się tym szalonym zapachem, ponieważ starszy Stone wyciągnął z kieszeni marynarki długie granatowe pudełko. — Mam nadzieję że ci się spodoba, myszko.
Ostrożnie otworzyłam pudełko i omal się nie rozczuliłam się na widok prezentu. W pudełku znajdował się srebrny wisiorek z zawieszką, na której została wyryta mała myszka. Uśmiechnęłam się, po czym ostrożnie wzięłam między palce chłodną biżuterię.
— Jest przepiękny — tylko tyle udało mi się wykrztusić wpatrując się w podarunek. Kiedy jednak już miałam protestować że nie mogłam przyjąć takiego prezentu, dwudziestolatek spokojnie przejął błyskotkę i zapiął na szyi.
Czując na skórze zimny łańcuszek, poczułam dreszcze. Czułam się inaczej, ale nie wiem dlaczego. Czując iż moje policzki zmieniają kolor odwróciłam wzrok w kierunku Margaret. Kobieta była ubrana w suknie w kolorze beżu, która w połączeniu z brokatem wyglądała bajecznie. Miała ona rozcięcie, które sięgało aż ponad do kolan. Do tego cienkie, mocno trzymające się ramiączka, które mocno podwyższały piersi kobiety. Słowo daje siostra ojca w tej sukience wyglądała jakby skończyła dopiero dwadzieścia lat.
— A gdzie Luc? — zapytałam widząc że nie ma małego klona mojej matki na dole. A o ile wiedziałam Margaret miała być jej osobą towarzyszącą.
— Kończy makijaż. Wy już jedźcie, my was dogonimy — brązowowłosa mrugnęła do mnie, na co przekręciłam oczami. Wszystko jasne.
Nie chcąc mieć już kolejnych dziwnych zachowań w otoczeniu przyjaciela na sumieniu ostrożnie chwyciłam Alexandra za dłoń, po czym wyprowadziłam z domu.
~ ~ ~ ~ ~
Nie wiem co mnie tego wieczora bardziej zaskoczyło. Dom burmistrza czy to że okazało się że Alex ma prawo jazdy oraz własny samochód? Słowo daje, gdy przyjechał czarnym z wysuwanym autem kabrioletem nie mogłam w to uwierzyć i nawet nie chciałam wsiadać do tego cudeńka. Dopiero jednak, gdy czarnowłosy pokazał mi swoje prawo jazdy zgodziłam się na przejażdżkę.
— Ten dom to zdecydowanie zamek — burknęłam wchodząc wraz z Stone'em na teren posiadłości O'Reilly.
Dom był niezwykle zadbany i pokaźny. Był w kolorach bieli przez co wraz z odpowiednim oświetleniem i efektami specjalnymi mógł w nie jednym filmie fantasy otrzymać miano domu Boga. Wszędzie były balony w kolorze pastelowego różu, błękitu i bieli. Do uszu dobiegała muzyka, delikatna i żwawa zarazem. Aż ciężko było oderwać od niej słuch. Przy oknach znajdowały się długie stoły z przystawkami oraz ciastami, a po całej sali chodzili kelnerzy z kieliszkami wina. Niczym w filmie.
— Za parę minut wszystko się zacznie — powiedział Alexander zwracając na siebie uwagę. Kątem oka widziałam jak wyjmuje beżowe pudełko owinięte wstążką i wręcza kelnerowi. — Potem rozpocznie się pierwszy taniec, który rozpoczyna Cordelia i Norman z ich wybranymi partnerami.
— Jaki taniec? — zmarszczyłam zaciekawiona tradycją rodziny Morgany.
— Walc Kamy* — głos burmistrza rozszedł w moich uszach, przez co oboje spojrzeliśmy w stronę dźwięku.
Przed nami stała głowa miasta jak zwykle prezentująca się w perfekcyjnie w towarzystwie swoich potomków. Norman wyglądał niczym żywa kopia ojca. Spokojny i opanowany stał w towarzystwie Cordelii, która nosiła suknie pod kolor swoich włosów.
— Pan burmistrz — zaczął Alexander widząc iż mężczyzna zabrał mi mowę z wstydu. — Dziękujemy za możliwość przybycia na przyjęcie.
— Mam nadzieję że się dobrze będziecie bawić — zaczął z firmowym uśmiechem Clifford spoglądając na mnie kontem oka. Chwilę później jednak spojrzał kruczymi oczami na mojego partnera. — Jak się ma twój brat?
— Ma problem z pisaniem, jednak według lekarzy będzie zdrów przed Walentynkami.
— Całe szczęście, już widzę szlochy nie jednej damy, której skradł serce — powiedział, po czym zerknął w stronę zegara. — Proszę wybaczyć, ale musimy rozpocząć zabawę.
Kiedy O'Reilly zniknął zostaliśmy sami na pastwę losu jego potomków. Jednak o dziwo Cordelia nie wydawała się być zainteresowana moją osobą, ponieważ rozglądała się na boki po młodych podpierających ściany osobnikach. Jedynie Norman dyskretnie posyłał mi spojrzenia, przez które uciekłam odruchowo w stronę sceny z orkiestrą. Akurat w tamtym momencie do mikrofonu podchodził ojciec bliźniąt.
— Serdecznie witam wszystkim zgromadzonych na co rocznym balu urodzinowych moich dzieci — rozległy się klasyczne oklaski, które dodały burmistrzowi błysku w spojrzeniu. — W tym roku również Cordelia oraz Norman uroczyście rozpoczną otwarcie balu Walcem Kamy. Tak więc życzę miłej zabawy.
W trakcie, gdy znów rozległy się brawa Clifford zszedł dyskretnie z sceny, zaś ludzie, którzy chodzili po sali rozeszli się na boki pozostawiając pustą tarcze pod szklanym żyrandolem. Dyskretnie dostrzegłam jak córka burmistrza idzie do wyznaczonego miejsca z młodym mężczyzną o rumianej karnacji z rozjaśnianymi dredami. Nigdzie jednak nie dostrzegłam jej bliźniaka.
— Mogę prosić, panno Reynolds? — zdezorientowana odwróciłam wzrok w stronę dźwięku.
Norman stał wyciągając elegancko dłoń w moim kierunku zwracając uwagę wszystkich na nas. Byłam przykuta do muru, bez żadnego możliwego ruchu. Spojrzałam dyskretnie na Alexandra, który posłał mi pocieszające i niezbyt zadowolone spojrzenie. Też nie podobało mu się to co musiałam mu odpowiedzieć.
— Oczywiście, panie O'Reilly.
• ~ • ~ •
Kama – nie mam stu procentowej pewności jednak z tego co udało mi się wyczytać w Internecie, jest on demonem smutku i bólu, niegdyś aniołem, który zatracił swoją osobowość w celu uratowania ukochanej.
CZYTASZ
Killtown: Wilczy Zew | Tom III |
FantasyScarlett nawet po opuszczeniu szpitala nie może zaznać chwili odpoczynku. Zaproszona na urodziny dzieci burmistrza, lada moment ma stanąć w obliczu swojej pełnoletności. Sama jednak nie jest świadoma tego, jak wiele rzeczy ulegnie zmianie, kiedy dzi...