Rozdział Dwudziesty

6 2 0
                                    

Od śmierci syna burmistrza pogoda w Killtown pozostała bez zmian. Z chmur ani na moment nie przestawał padać obfity deszcz. I nawet według transmitowanej co wieczór w telewizji pogody, nic nie miało się zmienić jeszcze przez kilka dni. Przez całe dnie w telewizorach i stacjach radiowych Killtown można było usłyszeć o śmierci osiemnastolatka. Z biegiem dni władze miasta informowały o zbliżającym się pogrzebie oraz okolicznościach śmierci chłopaka, wykluczając udziały osób trzecich. W co chyba cała nasza grupa wątpiła.

— Muszę być na tym pogrzebie? Nie możesz iść sama? — zapytałam Margaret, siadając na kanapie w salonie, leniwie obserwując jak kobieta poprawia czarną marynarkę. Od dobrej godziny próbowałam ubłagać kobietę o możliwość pozostania w domu i uniknięcia wysłuchiwania mszy w intencji bliźniaka Cordelii.

— Nie, Scarlett — zaczęła kobieta podając czarną portmonetkę Lucy. Westchnęłam zirytowana — Poznałaś syna burmistrza. Tańczyłaś z nim. Nie wspominając o fakt, że Norman zabiegał o Twoje względy. Nieważne to że spotykasz się z Alexandrem. Z szacunku dla zmarłego i tradycji miasta musisz się stawić na pogrzebie.

Na samą myśl o szacunku wobec mężczyzny czułam że robi mi się słabo. Przed oczami pojawiały mi się wspomnienia natarczywego syna burmistrza czy też jego bójka z Alexem. Jeszcze to wspomnienie o wykorzystaniu mnie do rytuału. Nie, mam dość.

— Ciociu ja naprawdę nie czuję się na siłach, aby być na tym cholernym pogrzebie. — warknęłam tym razem podnosząc się na równe nogi. Musiałam na szybko wymyślić wymówkę — Nie chce go widzieć w trumnie.

Spojrzenie cioci złagodniało natychmiast, zupełnie jak kilka lat temu kiedy dowiedziała się z jakiego powodu pobiłam koleżankę z klasy. Niby drobnostka, ale wyjaśniała wiele zwłaszcza, że w tamtym okresie wierzyłam w znalezienie taty. Ciemnowłosa szybko podeszła do mnie rzucając na stolik swoją komórkę, po czym przytuliła mnie mocno, jak małe dziecko.

— Umówmy się że nie pójdziesz na mszę. Ale stań nawet z daleka na cmentarzu. — poleciła łagodnie siostra ojca, po czym pocałowała mnie w czoło jak pięciolatkę. — Proszę, zrób chociaż to dla mnie.

Nic nie mówiłam. Nie chciałam już nic mówić. Udało mi się uciec od oglądania otwartej trumny i wyczekiwania w długim orszaku na ostatnie pożegnanie syna burmistrza. Udało mi się więcej niż przypuszczałam i tym razem nie podjęłam się próbie dalszych negocjacji. Zwłaszcza że wciąż pamiętam wizję jego śmierci. Kiwnęłam jedynie głową, po czym posłałam ciotce słaby uśmiech.

~ ~ ~ ~ ~

Kiedy Melanie mówiła że pogrzeby w Killtown zdecydowanie różnią się od klasycznych, nie uwierzyłam jej. Chociaż, teraz jestem pewna że powinnam.

Całe miasteczko przybyło opłakiwać syna burmistrza. Kościół był zapełniony po brzegi, a pożegnalne pieśni rozpoczęto pół godziny wcześniej, aby każdy mieszkaniec miasta mógł podejść do trumny i pożegnać zmarłego. Killtown zdecydowanie różniło się od innych w tle śmierci i pożegnań, jednak nie dziwiło mnie to. Finalnie przypadki zgonów w drugim Salem wzrosło kilkukrotnie od rozpoczęcia się klątwy Morgany.

— Nie wierzę że wszyscy są tutaj, aby go pożegnać — szepnęłam cicho rozglądając się po cmentarzu. To było zaskakujące widzieć tylu ludzi przy pożegnaniu.

— Nawet jeśli ktoś nie chce, to nie wypada. Syn burmistrza — mruknął cicho Victor obejmując teatralnie młodą Crane, która w ciszy wpatrywała się w ludzi przed nami.

Od rana Melanie była cicha. Nie wyrywała się na rozmowy i poza ledwie kilkoma słowami nie wdrążała się w dłuższe dialogi. Ciemnowłosa wydawała się być całkowicie nieobecna i nawet, kiedy Lucille próbowała wyciągnąć trochę informacji o kulturze miasteczka, nie przyniosło to rezultatów.

Killtown: Wilczy Zew | Tom III |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz