CO BY BYŁO GDYBY MATKA ANASTASII NIE ZMARŁA?
- Anastasio Octavio Blake! - zawołała kobieta, podążając za swoją córką. Była wściekła, w dodatku Anastasia często jej pyskowała, a to denerwowało ją jeszcze bardziej.
- Przestań używać mojego pełnego imienia! - krzyknęła Ana, odwracając się jeszcze w stronę matki. Nienawidziła, gdy kobieta używała jej pełnego imienia, bo wiedziała wtedy, że sytuacja była poważna.
- Odzywaj się z szacunkiem, dziewczyno!
- To mi pozwól pójść do wojska! - zawołała dziewczyna, czując, jak cała drży z emocji. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe, ale nie zamierzała odpuszczać. Nie, jeśli miała szansę.
- Za żadne skarby! Nie pozwolę ci zginąć na misji! - krzyknęła Octavia, czując napływające do oczu łzy. Już i tak martwiła się każdego dnia, czy jej mąż wróci cały do domu, nie mogła wtedy martwić się też o córkę, którą mogła stracić w każdej chwili.
- Wcale nie muszę jeździć na misje!
- Co tu się dzieje? Słychać was aż na zewnątrz. - odezwał się Joe, wchodząc do mieszkania, gdzie kłóciły się dwie bliskie mu osoby. Spojrzał na obie ze zmarszczonymi brwiami.
- Powiedz to swojej żonie. Ona zaczęła się na mnie drżeć. - warknęła Anastasia, odwracając się w jego stronę. Był jej wybawieniem, ostatnią nadzieją, deską ratunku w tamtym momencie.
- Anastasia! - zawołała Octavia, nie wierząc, że dziewczyna w ogóle to powiedziała. Ana zmierzyła ją wzrokiem, zdając sobie sprawę, że dłużej może nie wytrzymać.
- Wychodzę stąd, nie mogę dłużej tego słuchać. - powiedziała głośno An, po czym sięgnęła prędko z krzesła swoją skórzaną kurtkę, z którą się nie rozstawała. - Powinnaś się leczyć. - dodała do swojej matki, pukając się w czoło dla demonstracji.
- Anastasia, wracaj! Ale już! - zawołała kobieta, oburzona jej zachowaniem. Dziewczyna nie zwróciła na nią uwagi i wyszła z mieszkania, chcąc już najzwyczajniej w świecie stamtąd zniknąć. - Anastasia!
Joe patrzył na swoją żonę i w miejsce, gdzie zniknęła ich córka, ale nie odezwał się ani słowem. Bo wiedział, że obie miały rację, że żadna nie zamierzała odpuszczać.
~*~
- Hej, co się stało? Dlaczego płaczesz? Ktoś ci coś zrobił? - spytał Bucky, kiedy Anastasia przyszła pod jego drzwi, a on zdezorientowany jej otworzył. Martwił go jej widok, tych zapuchniętych niebieskich oczu.
- Przytul mnie po prostu. - wyszeptała, a on bez zawahania wykonał jej polecenie. Przytulił ją, mocno, a jednak delikatnie, bo czuł, jakby zaraz miała się rozsypać. - Mam już dość.
- Co się stało, An?
- Moja matka nie rozumie, że chcę dołączyć do wojska. A ja to wszystko przemyślałam i naprawdę chcę dołączyć. Mogę się dostać, mam szanse, a i tata może mi jakoś pomóc. - wyjaśniła pokrótce, patrząc na jego twarz. Zaraz westchnęła, zaciskając dłonie w pięści, przez co niego go ścisnęła. - Ale ona nie chce tego zrozumieć.
- Zrozum ją. Martwi się o ciebie. Twój ojciec jest już w wojsku. - powiedział, zdając sobie sprawę, co mogła czuć matka dziewczyny. Choć sam chciał dostać się do wojska, wiedział też, z czym się to wiązało.
- Ja wszystko rozumiem, naprawdę. Ale przecież będę uważać. Nie pozwolę się zabić, dobrze o tym wiesz. - stwierdziła, a on nie mógł zaprzeczyć. Znał ją przecież tak dobrze, wiedział, że nie dałaby się zabić.
- Musisz jej to udowodnić, wyjaśnić, może wtedy zrozumie. A póki co... - zaczął, a na jego twarzy pojawił się nagle szeroki uśmiech. Ona zrozumiała od razu, że coś miał na myśli i to coś miłego. - Masz ochotę na lody?
~*~
- Musimy porozmawiać, Anastasia.
Dziewczyna, choć dość opornie, podeszła do swojej matki i usiadła naprzeciwko niej. Zaraz do pomieszczenia wszedł też ojciec dziewczyny, który stanął tuż za jej matką, dając tym znak córce, że była to dość ważna rozmowa. Ana westchnęła jeszcze cicho, po czym spojrzała na swoich rodziców.
- Rozmawiałam z twoim tatą i doszłam do pewnego wniosku. - zaczęła kobieta, nerwowo bawiąc się swoimi dłońmi. Anastasia zerknęła na swojego ojca. - Jestem w stanie zgodzić się na to wojsko pod warunkiem, że nie będziesz za często wyruszać na misje.
- Naprawdę się zgadzasz? - spytała zdziwiona Ana, jeszcze przyswajając do siebie to co usłyszała. - Znaczy, dziękuję. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. To wojsko to moje marzenie od dawna.
- Tylko musisz uważać, jasne? Będę cię pilnować. - odezwał się Joe, grożąc dziewczynie palcem. Ta zaśmiała się cicho, po czym spojrzała na obojga swoich rodziców z uśmiechem.
- Dziękuję jeszcze raz.