Rozdział 18

174 27 79
                                    

Ostatecznie umówiłem się z Aną na parkingu przy budynku liceum, do którego kiedyś uczęszczaliśmy. Opierałem się o maskę samochodu i próbowałem ponownie przykleić plaster do rany na kciuku, który rozciąłem, sprzątając z podłogi stłuczony talerz, po tym, jak wypadł mamie ze zdrętwiałej ręki.

Rozglądałem się na lewą i prawą stronę ulicy, kiedy zahaczyłem wzrokiem o rzecz, która jako jedna z nielicznych nie zmieniła się od ostatniego razu, gdy patrzyłem na budynek szkoły i jego okolicę. Długa, drewniana ławka na kamiennych słupkach stała w tym samym miejscu, czyli przy podjeździe dla busa. Ciekawi mnie, czy nadal są na niej wyryte przez Larry'ego nazwy rockowych kapel?, pomyślałem i spojrzałem na zegarek.

Miałem jeszcze kilka minut do spotkania z Aną, więc przebiegłem na drugą stronę ulicy. Do ławki zbliżyłem się powolnym krokiem i uśmiechnąłem, widząc, że po rycinach nie było już śladu. Z sentymentalnego miejsca pozostały tylko słupki, a drewniane siedzenie zostało wymienione. Popatrzyłem na drzwi liceum, odnowioną elewację, dach, powiększone boisko do koszykówki i usiadłem. Pochyliłem się, opierając przedramiona o kolana i splótłszy palce, zacząłem wystukiwać stopą rytm i podśpiewywać "Come as you are" Nirvany, ulubionego kawałka Larry'ego: 

— Take your time, hurry up the choice is yours don't be late. Take a rest, as a friend, as an old memoria. Memoria, memoria, memoria...

Tak, w tej chwili jesteśmy już tylko wspomnieniem, stary.

Zerknąłem na prawą stronę i wyobraziłem sobie, że siedzi tutaj ze słuchawkami w uszach, tak jak ponad trzynaście lat temu, w każdą środę i piątek, gdy po dodatkowych zajęciach (ja teatralnych, a Larry koszykówki), czekaliśmy na rodziców, aż skończą pracę w szkole i będziemy mogli zabrać się z nimi do domu, a nie wlec na piechotę, marząc o szybkim obiedzie.

Ciekawe jak wyglądałaby taka następna środa po tym, jak dwudziestego dziewiątego sierpnia wszyscy szczęśliwie wrócilibyśmy do swoich domów? Nadal siedzielibyśmy na tej ławce, i czekali wtedy już tylko na mojego ojca, czy może tylko ja, a Larry z daleka ode mnie i na schodach budynku, a wszystko przez pewną blondynkę, do której obaj wówczas czuliśmy miętę? Bardzo prawdopodobny scenariusz, ale z tym dodatkiem, że pod moim okiem mogłaby prezentować się śliwa nabita przez Larry'ego.

Czasami zastanawiałem się, dlaczego Ana w ogóle zaczęła z nim chodzić, skoro ciągnęło ją do mnie. Wzbudzenie we mnie zazdrości? Nie znałem się na damskich umysłach, a tym bardziej nastoletnich, ale jeżeli tak było, to plan się powiódł, a ja poczułem konkretną motywację do działania.

I oczywiście wszyscy wiemy, jak to się skończyło.

Jednakże dlaczego znowu zawracałem sobie głowę uczuciami i zdarzeniami sprzed tylu lat?

Objąłem spojrzeniem okolicę, dostając prostą odpowiedź. Nie było miejsca w Green Village, które nie wskrzeszało by wspomnień. Szkoda tylko, że wszystkie zbiegały się do jednego dramatycznego punktu.

Gdy na przystanek podjechała taksówka, spojrzałem na zegarek. Wysiadła z niej Ana. Poderwałem się z miejsca natychmiast, a kiedy mnie zauważyła, pomachała, szykując się do przejścia przez ulicę.

— Zaczekaj tam! — krzyknąłem. Taksówka przemknęła, a wtedy błyskawicznie znalazłem się przy Anie i wziąłem ją w objęcia.

— Hej... — wymamrotałem, wtulając się w jej szyję owiniętą kraciastą chustką, która pachniała słodyczą.

— Tęskniłeś? — wymruczała mi do ucha.

— Niewyobrażalnie — wyszeptałem blisko jej policzka.

Popioły Green VillageOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz