Rozdział 24

101 25 42
                                    

Caden czekał w Cafe d'bolla od dwudziestu minut. Ukroił łyżeczką kęs migdałowego ciasta i od momentu, w którym usiadł w rogu, na plastikowym krześle i przy plastikowym czarnym stoliku, spróbował po raz pierwszy zadzwonić do Mirandy. Kobieta stanowczo się spóźniała, a Cadena zaczęły nachodzić złe myśli, że zrezygnowała. Byłby to kopniak pod samo żebro, który cofnąłby go na osi sprawy Kate Logan ponownie do punktu, w którym utknął dzisiejszego ranka.

Nie mógł sobie na to pozwolić, więc dzwonił. W jednym uchu słyszał sygnał, a w drugim hałas mielonych ziaren. Z filiżanki upił łyk kawy i była ona jedną z najlepszych, jakie spróbował w życiu, choć mało zadbane i duszne wnętrze kawiarni zupełnie tego nie zwiastowało.

Miranda nie odebrała telefonu. Caden nie przedłużając zbędnego oczekiwania wstał z miejsca i uregulował rachunek. Wyszedł z kawiarni i nałożył lustrzane okulary. Ukrytym pod nimi wzrokiem powędrował w górę po kasetonowej elewacji kamienicy, w której kobieta rzekomo mieszkała. Nie znał numeru jej lokum w tym czteropiętrowym budynku, ale zakładając, że może pomyliła godziny ich spotkania, a telefon ma wyciszone dźwięki, postanowił wejść do budynku i, spróbować odnaleźć mieszkanie Mirandy. Nie zmarnuje prawie dwóch godzin lotu i ponad dwudziestu minut w kawiarni.

Ze skrzynki na listy Caden sczytał kilka nazwisk, ale nie wiedział, które z nich może należeć do Mirandy, a co więcej, prawdziwe imię kobiety również mogło brzmieć inaczej, a raczej na pewno.

Sytuacja mimo to zapowiada się i tak dobrze, bo główne drzwi były otwarte. Wszedł. Na parterze zastał trzy mieszkania. Z jednego z nich wyszła dziewczyna w wieku około licealnym, a w momencie, gdy mijała Cadena, uśmiechnęła się i powiedziała: "Dzień dobry".

Caden wykorzystał moment:

— Przepraszam. Znasz może Mirandę?

Dziewczyna uniosła brwi.

— Niestety nie. A kto to?

— Szukam kobiety o tym imieniu, ponoć tutaj mieszka. Wysoka blondynka, około pięćdziesiątki. Mocny makijaż, natapirowane włosy. — Machnął ręką przy głowie, opisując wygląd Mirandy z klubu, choć zdawał sobie sprawę, że poza pracą, jej image mógł się różnić. 

— Aaa! — Rozpromieniła się. — Pan pyta o panią Morgan.

— Ach, tak. Pani Morgan, przepraszam... — Zaśmiał się i zdjął okulary, by stać się bardziej wiarygodnym. — Mam słabą pamięć do nazwisk. Byłem z nią umówiony w Cafe d'bolla, ale chyba wypadło jej z głowy. — Zawiesił okulary na rozpięciu białej koszuli. — Kobiety...

— Widziałam ją godzinę temu. Mieszka na trzecim piętrze — wskazała palcem na schody —  na końcu korytarza. To chyba numer jedenasty. — Przeżuła gumę. — Muszę lecieć. Miłej randki proszę pana. — Zakryła usta i zachichotała.

— Dziękuję... — Caden poczęstował ją uśmiechem jak u Kena i odprowadził wzrokiem do drzwi.

Randki? Mam nadzieję, że nie pomyślała o randce pewnego typu, zażartował w myślach.
W budynku nie było windy, więc nie spiesząc się, pokonał schody i dotarł na ostatnie piętro. Przemierzał krótki korytarz, rozglądając się po ścianach i drzwiach. Żaden luksus. Plastry niegdyś chyba białej farby zwisały z sufitu, a na podłodze leżała popękana ze starości i wytarta wykładzina. Caden skręcił za rogiem, na końcu korytarza, i od razu trafił na drzwi z numerem jedenaście, choć po jednej z plastikowych jedynek pozostał tylko jaśniejszy odcisk.

Drzwi były lekko uchylone. Z mieszkania wybiegł w popłochu rudy kot i przemknął obok jego nogi. Obejrzał się za zwierzęciem i powoli uchylił drzwi szerzej. Zerknął nieśmiało do środka, skąd płynęła cicha muzyka retro. Jego twarz musnął lekki przeciąg. Postanowił zapukać. Muzyka ucichła. Kiedy wchodził do pokoju o mało nie zdeptał przewróconych czarnych szpilek. Zaraz za ścianą stał stary gramofon, a z tuby wydobywało się już tylko trzeszczenie.

— Mirando! To ja, Caden. Czekałem na ciebie w kawiarni! 

Uniósł igłę gramofonu i zatrzymał wirującą płytę. Podszedł ostrożnie do welurowej sofy w kolorze ciemnej zieleni. 

— Na Boga...

Zamknął oczy i od razu sięgnął po komórkę. Ręką mu się trzęsła, ale zdołał szybko wybrać numer.

— Dziewięć jeden jeden, jaki jest twój problem? — odezwała się operatorka.

— Przyślijcie karetkę na Lawell Ave 519. Mieszkanie jedenaście. — Obszedł sofę i przykucnął. — Nie żyje kobieta.

Wymienił jeszcze kilka informacji z operatorką i zwiesił głowę, gdy zakończył połączenie. Zacisnął pięść. Poczuł, że wzbiera się w nim gniew i łzy. Kto ci to zrobił?, pomyślał i cierpiętniczo odetchnął. Powoli podniósł oczy na kobietę, której końcówki blond włosów zafarbowały się na czerwono. Wpatrywał się w nie przez chwilę i powędrował wzrokiem za rozmazaną strużką krwi, która popłynęła z poderżniętego gardła, po zwisającej bladej ręce, aż do do samych palców. Czerwone krople skapywały wprost na naszyjnik, jakby wskazywały drogę.

Caden sięgnął po chusteczkę i zabrał z dywanu naszyjnik z wisiorkiem w kształcie połówki serca i z wygrawerowanym: "A". Schował go do kieszeni.

Za uchylonym oknem rozbrzmiały syreny.

Popioły Green VillageOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz