Rozdział 28

130 24 152
                                    

Tak jak się spodziewałem frontowe drzwi okazały się niezamknięte. W pośpiechu wparowałem do środka i niezwłocznie skierowałem się do kuchni. Z szuflady zabrałem ze sobą latarkę i wyszedłem na taras. Wystrzeliłem snopem światła w kierunku wody i zatrzymałem go na pomoście, po którym przetoczyła się chmura suchych liści. Zrobiłem kilka kroków naprzód. Przestawiłem latarkę na tryb większego zasięgu i oświetliłem gęste drzewa na posesji. Odległość od stawu do zalesienia liczyła około piętnastu metrów, więc było to najbliższe miejsce, gdzie sukinsyn, który być może popchnął moją matkę do wody, mógł się dobrze ukryć, gdy zorientował się, że nie jest sam. Teraz jest zbyt ciemno, ale będę musiał sprawdzić, czy nie zostawił po sobie jakichś śladów.

Włączyłem latarkę i wróciłem do domu. Zamknąłem drzwi na taras i opuściłem żaluzje, a następnie rozejrzałem się po salonie. Na ławie dostrzegłem kubek z niedopitym mlekiem i niedojedzone ciastko, a w rogu sofy gazetę otworzoną na stronie z programem TV i pilot. Podniosłem go i włączyłem telewizję. W domu zrobiło się grobowo cicho, aż słyszałem swój ciężki oddech. Odłożyłem pilot na ławę. Spojrzałem w głąb korytarza na frontowe drzwi i zmrużyłem oczy, potrząsając w kieszeni kluczykami do auta.

Nie odrywałem wzroku od wejścia.

Ta myśl zachowywała się jak mały agresywny pies szarpiący za nogawkę. Nie szło jej odgonić. Ana powiedziała, że nikt jej nie otworzył pomimo alarmu, więc bez problemu weszła, a przecież pamiętam, że gdy wyjeżdżałem do szpitala na pewno zamknąłem drzwi od zewnątrz. Zatem kto je otworzył? Mogła to zrobić jedynie matka, gdy w domu rozbłysnął alarm. Otworzyła drzwi i wpuściła tego kogoś do środka, a to oznaczałoby jedno, że osoba, która zaatakowała moją matkę, była jej znana. Istniała jeszcze opcja, że ten ktoś wtargnął tutaj bez problemu, bo dom był otwarty, bo na przykład po wyjściu ciotki Jane, mama zwyczajnie nie zamknęła drzwi na zamek. Dostanie się do mieszkania od strony tarasu – jeśli te drzwi były zamknięte – było raczej niemożliwe. Klamka znajdowała się tylko od wewnątrz i nie dostrzegłem śladów włamania.

W salonie nie zastałem niczego, co mogłoby wskazywać, że mama próbowała uciekać lub jakiś w sposób się bronić: kubek z mlekiem, talerz z ciastkami wyglądały na nienaruszone, a nawet bieżnik na ławie był na swoim miejscu. Dywanik rozciągnięty przed kominkiem. Postanowiłem zajrzeć do kuchni. Tam także panował idealny porządek. Krzesła stały starannie przysunięte do stołu, na jednej z półek, obok brytfanny z szarlotką leżała kuchenna rękawica. Na białych płytkach nie odznaczały się ślady choćby po butach. Może moje spostrzeżenia to  niewiele, ale dawały już jakiś obraz.

A jaki? No właśnie. To były raczej porozrzucane po płótnie plamy. Nadal nie wiedziałem, co tu się, do cholery, rozegrało pod moją nieobecność.

Pozostawiłem to pytanie bez odpowiedzi, przekonany, że zaczekanie trzech czy czterech dni, aż matka sama opowie, jest rozsądnym posunięciem. Jeśli jednak jej stan zdrowia na to nie pozwoli, wtedy podejmę działania, ale zdecydowanie unikając pomocy ze strony policji w Green Village.

Było to ostatnie miejsce, gdzie mógłbym się po nią udać. Debby doskonale wiedziała, o czym do mnie mówi, wtedy na stacji benzynowej. Nie jestem tu mile widziany.

Spojrzałem na zegarek, czas mi uciekał. Pobiegłem na piętro i spakowałem do torby ubranie na zmianę jak i to do pracy.

Byłem gotowy do wyjścia. Zarzuciłem torbę na ramię i wróciłem do salonu, by sprawdzić, czy aby na pewno zamknąłem tarasowe drzwi.

— Dobra, w porządku — odpowiedziałem, zauważając, że klamka jest w pionowej pozycji. 

Podszedłem do kominka i przykucnąłem, aby zalać wodą resztki żaru. Kiedy wstałem, zatrzymałem spojrzenie na zawieszonej na kominku starej myśliwskiej strzelbie, która należała niegdyś do mojego dziadka. Wspiąłem się na czubki traperów i zdjąłem broń z drewnianej ekspozycji. Obejrzałem ją od rękojeści po zakończenie lufy i dmuchnąłem w zakurzoną szczerbinkę celowniczą. Przyłożyłem broń do obojczyka, obróciłem się na pięcie i zmrużyłem oko, skierowując muszkę na frontowe drzwi. Nigdy nie miałem okazji do oddania strzału, a mój dziadek nie zdołał nakłonić mnie do udziału w polowaniach, ale może to błąd, bo teraz trzymałbym strzelbę z dużo większą pewnością.

Popioły Green VillageOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz