Z gabinetu wyszedłem po spędzonej tam prawie godzinie i co najważniejsze – zadowolony. Podpisałem umowę jako młodszy konsultant anestezjolog. Warunki współpracy okazały się zdecydowanie lepsze niż miałem w ER Albuquerque, bo wynagrodzenie przewyższa poprzednie o dziesięć procent, a dojazd do szpitala, liczył zaledwie kwadrans, a nie półtorej godziny przez zakorkowane ulice. Po spotkaniu Any, znaczyło to dla mnie naprawdę wiele po spotkaniu Any, a teraz i po podjęciu tutaj pracy, zapragnąłem przeorganizować życie. Chciałem od nowa zapuścić korzenie - jak Bóg pozwoli - na spokojną i zdrową starość, ale przede wszystkim obiecałem sobie wytrzeć kurz z rodzinnych relacji.
Postanowiłem wykorzystać ciężki bagaż doświadczeń – jak powiedziała to Ana – w jakimś dobrym kierunku, ale musiałem zacząć wyznaczać go od siebie. Własnej stabilizacji, czyli zamknięcia nadal otwartych ran, co wymagało może i zszywania ich bez znieczulenia, bo nie mogłem przewidzieć reakcji nienawidzących mnie kiedyś osób, z którymi zamierzałem porozmawiać. Ból i strach nigdzie sobie nie poszedł. Nadal oblepiał umysł wspomnieniami, ale uniosłem już igłę poważnych decyzji i przygotowałem się do zaszywania. Nie mogłem się cofnąć i wbrew wcześniejszym obawom – nie chciałem.
Razem z doktorem Carterem szedłem najpierw przez Oddział Neurologii, a później oddziałem Intensywnej Terapii. Rozmawialiśmy o zespole, który tu pracuje. Doktor Melisę Tood – główną anestezjolog – poznałem wczoraj z opowieści Any, ale dzisiaj usłyszałem o niej o wiele więcej. Zarażała opanowaniem, uśmiechem i była jak dobra matka dla młodszego personelu, któremu zawsze służyła radą. Prezentowała ogrom doświadczenia, z którego miałem zamiar czerpać garściami, bo mimo wszystko nadal uczyłem się panować nad strachem pacjentów przed wprowadzaniem ich w śpiączkę farmakologiczną i ogółem przebiegu operacji. Doktor Carter podczas wywiadu zapytał mnie dlaczego wybrałem medycynę. Odpowiedziałem, że zacząłem studia na psychiatrii, ale grzebanie w ludzkim umyśle okazało się po trzech miesiącach edukacji czymś, czym nie chciałem się zajmować – mając swoje problemy, ale to zachowałem dla siebie. Przeniosłem się na anestezjologię, ze względu na dostępne wolne miejsce, bo nadal odczuwałem nieodpartą potrzebę ratowania ludzi.
W tamtym okresie mojego życia nie potrafiłem sobie pomóc i zwalczyć depresji – ale innym – po tym, co przeżywałem z mamą niemalże od dzieciństwa, widząc jak cierpi – naprawdę chciałem.
Larry leżał w sali nr 108 i przed tymi drzwiami zatrzymałem się po pożegnaniu z Carterem. Nie próbowałem zastanawiać się, co on myślał na ten temat, ale jego gest poklepania mnie po ramieniu oznaczał nic innego, jak wsparcie i to było naprawdę pokrzepiające po tym, co odstawił wczoraj choćby Caleb.
Opuściłem wzrok na klamkę i wsunąłem rękę do kieszeni po telefon. Spojrzałem na ekran i dotychczasowa nadzieja, że Ana dała znak życia wyparowała wraz z otworzeniem MMS-a ze zdjęciem uśmiechniętej mamy trzymającej na rękach noworodki. Niezły dorobek życiowy, pogratuluj ode mnie Brit ;) - odpisałem i schowałem telefon. Wziąłem głęboki oddech i dałem krok w tył, wpatrując się w wygrawerowany w blaszanej płytce numer 108. Usłyszałem damski chichot, więc spojrzałem w stronę, skąd dochodził. Korytarzem szły dwie pielęgniarki, które towarzyszyły Anie, gdy ją tutaj spotkałem. Jedna z nich, pchając wózek z lekami, weszła do sali, a Azjatka pokręciła ze śmiechem głową i pomknęła przed siebie.
To było jasne jak słońce, że miałem zamiar ją zaczepić:
— Przepraszam...
Zatrzymała się.
— Tak?
Podszedłem do niej, a ona uśmiechnęła się wtedy i włożyła dłonie do kieszeni oliwkowej bluzki.
— Jestem znajomym Any. Ona tutaj pracuje.
— Której Any? Jest ich kilka — przerwała mi. Miała głos jak mysz, który drażnił uszy.
CZYTASZ
Popioły Green Village
Misteri / ThrillerW 1998 roku społecznością Green Village wstrząsa wypadek, w wyniku którego Larry, syn pastora, zapada w śpiączkę. Ojciec bez wahania wskazuje winnego, przez co cała społeczność zwraca się przeciwko Alexowi Turnerowi. Nastolatek musi uciekać z rodzi...