Rozdział 26

120 25 49
                                    

Dochodziła piąta po południu. Słońce dotykało górskiego horyzontu i oblewało Green Village ciepłym światłem złotej godziny. Ana zatrzymała samochód na podjeździe do garażu i zabrała ze sobą torbę z lekami. Przy drzwiach oszukała przycisk, o którym mówił jej Alex. Wcisnęła czerwony guzik i zrobiła krok w tył. W domu zamigotało światło, dając znak, że ktoś czeka u progu. Podniosła wzrok na piętro, bo w jednym z pokoi paliło się światło. Spróbowała zaalarmować ponownie, ale drzwi pozostawały zamknięte. Sięgnęła do klamki i nacisnęła ją, nie napotykając oporu.

Weszła do wiatrołapu i zdjęła czapkę. Nieśpiesznie przeszła do salonu. Zapachniało pieczoną szarlotką, a w telewizji nadawano prognozę pogody, która miała ulec załamaniu. Spojrzała na żółty kubek z mlekiem i rozsunęła kurtkę, czując obejmujące ją ciepło od żaru w kominku. Zbliżyła się do niego i zatrzymała wzrok na dużym portrecie, który wisiał na wyłożonym kamieniami filarze. Zaśmiała się cicho, zatykając usta, bo w drewnianej ramce zobaczyła Alexa. Stał bez koszulki, wypinając brzuch, a na nosie miał duże okrągłe okulary, których, jak dobrze pamiętała, nienawidził. Kręcone i gęste włosy wystawały spod jaskrawo zielonej czapki. Na rękach trzymał ogromną rybę i szczerzył się dumnie do obiektywu. Obok Alexa klęczał na jednym kolanie jego tata, a na drugim opierał wędkę. Ana przygryzła wargę i dotknęła gorących policzków. Miała z tym domem tyle miłych wspomnień. Nastoletnich uczuć, które mieszały się z obecnymi, tworząc coś, co dodatkowo rozgrzewało ją od środka jak jej ulubiona gorąca herbata z pomarańczą i laską wanilii. Od zawsze marzyła, aby stać się częścią tej rodziny.

Nory nie było w salonie. Ana zajrzała do kuchni, ale tam przywitał ją tylko huczący piekarnik. Odłożyła leki na komodę i postanowiła udać się do pokoju na piętrze, gdzie widziała zapalone światło. Gdy wyszła z kuchni, jedna z zasłon pofalowała. Poczuła na twarzy powiew listopadowego powietrza i odchyliła materiał. Drzwi na taras były uchylone. Może tam jest Nora?, pomyślała i zamknęła je za sobą, by nie wpuszczać do domu zimnego powietrza.

Przystanęła na tarasie. Bambusowe dzwonki odpowiadały mocnym podmuchom wiatru, ale jej uwagę przykuł furkot wiatraków nad stawem. Sięgnęła wzrokiem na ścianę świerkowego lasu okalającego wodę, który ciągnął się aż do ogrodzenia posesji. Odgarnęła z twarzy powiewające na wietrze kosmyki długich włosów i zeskoczyła z drewnianego podwyższenia. Zmrużyła oczy. Dzwonki chwilowo ucichły. Wtedy usłyszała trzask gałęzi, a po nim chlupotanie wody.

— O, Boże! — Wyrwała z impetem wprost na pomost. — Nora!

Stare deski zabujały się pod jej ciężarem, gdy Ana padła na kolana. Krew tętniła jej w uszach.

— Nora! Podpłyń! — Rozczapierzyła palce. — Chwyć mnie! Nora!

Wiedziała, że kobieta nie słyszy, ale ten krzyk był odruchem bezwarunkowym. Nora bezradnie próbowała zaczerpnąć powietrze. Chaotycznie machała rękoma i połykała wodę. Nie mogła się też niczego chwycić. Topiła się.

Przerażenie zjadało Anę z każdą sekundą. Miała świadomość, że Nora nie zdoła do niej podpłynąć i za chwilę pójdzie na dno, a sama jest zbyt daleko, by jej dosięgnąć. Poderwała się z pomostu i zaczęła obracać we wszystkie strony, chcąc znaleźć coś, co mogłaby podać kobiecie i ją wyciągnąć. Chwyciła się za głowę. Strach paraliżował jej myśli i chyba wzrok, bo niczego przydatnego nie dostrzegała, a czas niemiłosiernie uciekał. Do jej uszu dotarło bulgotanie. Spojrzała tam. Woda skryła bladą twarz kobiety. Na powierzchni unosił się już tylko szary sweter.

Serce podeszło jej do gardła. Miała tylko kilka minut, by wygrać ze śmiercią.

— Pomocy!

Wykrzyczała przeraźliwie, i nie licząc, że ktoś ją usłyszy, skopała buty i pozbyła się ubrań, aż do bielizny. Nabrała głęboki oddech.

Popioły Green VillageOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz