Rozdział 20

30 8 5
                                    

Radiowóz wtoczył się na parking. Jacob Lewis zgasił silnik i wyczuwając zapach zwietrzałego alkoholu, smażonej cebuli i bekonu, pociągnął nosem z niesmakiem. Mlasnął i przykuł wzrok do przedniej szyby.

— Mayer, następnym razem, zanim wsiądziesz do mojego wozu to umyj się, albo zmień chociaż ubrania — powiedział władczo, uruchamiając spryskiwacze. — Dotarło? Bo inaczej koniec. Nie załatwię ci żadnej dorywczej roboty jak będziesz tak śmierdział. Wstyd przed ludźmi za takiego flejtucha.

Wyglądało na to, że Caleb nie przejął się zbytnio sugestią. Nie odrywał spojrzenia od widoku za szybą.

— Widzisz? — Skinął głową w kierunku, w którym patrzył.

Jacob zmrużył oczy i cmoknął o zęby.

— Widzę. Alex i Ana. Dwa gołąbki. — Wyszczerzył się do Caleba. — Muszę przyznać, Mayer, że twoja siostra to blond cudeńko, schrupałbym. Aż trudno uwierzyć, że jesteście rodzeństwem. Na pewno cię nie podmieniono w szpitalu?

— Po chuj tu przyszli? — spytał Caleb, wytrwale obserwując wejście do komisariatu.

Jacob niecierpliwie zabębnił palcami o kierownicę.

— Dowiem się.

— Nie podoba mi się to, że łażą razem.

— A co? Jesteś braciszkiem zazdrosnym o cipkę siostry? — sarknął.

— Lepiej, żeby Ana trzymała się od niego z daleka.

Lewis przewrócił oczami.

— Nie sraj ogniem, Mayer.

Gdy Ana z Alexem zeszli ze schodów i trzymając się w objęciach zniknęli za rogiem budynku, dopiero wtedy Caleb spojrzał na Jacoba.

— To co mam robić? — Wytarł nos brudnym rękawem. — Już raz się nim zająłem. Mogę i drugi, ale tym razem tak skutecznie, że już się nie podniesie.

— Najpierw dowiem się, co ich tu przywiało.

— Lepiej coś wymyśl, szeryfie.

— Powiedziałem, nie sraj pod siebie, Mayer. — Lewis odpiął pasy i wsunął na nos przeciwsłoneczne okulary. — Tutaj nikt nie gra inaczej, niż ja mu dyryguję. A teraz wyłaź i weź się za robotę. — Kiwnął na drzwi gładko ogolonym podbródkiem. — I garaż Rity ma być dobrze odmalowany, bo zamiast dolców na chlanie, dostaniesz kopa w dupę.

Jacob wszedł sprężystym krokiem na komisariat, a policjant dyżurujący na recepcji od razu wystrzelił z fotela, jakby wykonał wojskowy rozkaz.

— Dużo roboty? — Zagaił szeryf.

— Dwa zgłoszenia kradzieży i jedna stłuczka.

Lewis przestąpił z nogi na nogę i oparł łokieć o blat, a głowę o dłoń. Udał zmęczonego, choć połowę dnia przeleżał na łóżku u swojej Rity.

— Czego ta lalunia i ten szczur tu chcieli?

— Młody Turner? 

Jacob przytaknął z uśmiechem na twarzy. 

— Pytał o ojca. Chciał rozmawiać z kimś, kto znalazł jego ciało – wyjaśnił.

— I co?

— Odesłałem go do Audrey, bo to była ona. Co miałem innego zrobić?

— Audrey jest u siebie?

— Jeszcze tak. Ale chyba kończy już zmianę.

— Przynieś mi na biurko raport z tych kradzieży i zamów krewetki z East Tavern.

Popioły Green VillageOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz